Główny Szlak Sudecki: Zygmuntówka – Bukowiec

Główny Szlak Sudecki to drugi najdłuższy szlak turystyczny w Polsce. We wrześniu postanowiłem wykonać wyzwanie jakim jest przejście go w całości. Dzisiaj zapraszam na przeczytanie trzeciej części relacji, w której dojdziemy ze Schroniska PTTK Zygmuntówka, przez Schronisko Andrzejówka oraz Lubawkę do Bukowca.

Dzień 12: Schronisko PTTK Zygmuntówka – Schronisko PTTK Andrzejówka

Na wstępie muszę wyjaśnić kwestię związaną z jedenastym dniem wędrówki. Nie opisywałem go, ponieważ był to dzień, w którym zrobiłem sobie przerwę w schronisku Zygmuntówka. Generalnie nic specjalnego nie działo w trakcie tego dnia.
Jedyne czego żałowałem to fakt, że przerwa ta spowodowała konieczność odłączenia się od ekipy, z którą spotykałem się regularnie od Schroniska Jagodna.
Z drugiej strony popołudniu do Zygmuntówki doszedł turysta, który również szedł GSS od Prudnika do Świeradowa. Żeby było ciekawiej, był on z Krakowa. Jak się później okazało, będziemy się regularnie mijali na szlaku aż do Domu Śląskiego.

Dwunasty dzień zacząłem od pysznego i sytego śniadania w Schronisku Zygmuntówka. Miałem bowiem świadomość, że najbliższy sklep czeka na mnie dopiero po 19km marszu, co przekłada się na około 5,5h wędrówki.

Początek dnia wiązał się z podejściem na najwyższy szczyt Gór Sowich, jakim jest Wielka Sowa. Na szczęście od strony Zygmuntówki podejście to jest bardzo przyjemne i już po godzinie byłem na szczycie. Co ciekawe, o ile połowa szlaku pod względem kilometrów była w Kudowie Zdrój, to połowa szlaku pod względem czasu, była dopiero na szczycie Wielkiej Sowy.
Na Wielkiej Sowie znajduje się wieża widokowa z przepięknymi widokami na okoliczne pasma. Niestety w czasie, gdy przechodziłem GSS, wieża ta była w remoncie, dlatego pozwolę sobie wrzucić zdjęcie z czasów, gdy wieża była jeszcze otwarta.
Z drugiej strony cieszy fakt, że w przeciwieństwie do wielu wież widokowych w Sudetach, chociaż ta wieża jest remontowana przez co nie zakończy żywota jak jej sąsiadki na innych szczytach.

Widoki z wieży widokowej na Wielkiej Sowie

Po wyjściu na Wielką Sowę, wbiłem pieczątkę do książeczek i bez zbędnej przerwy ruszyłem w dół. Czekało mnie około godzinne zejście do Przełęczy Sokola. Po drodze szlak mija schronisko Sowa oraz schronisko Orzeł. Jak się okazało faktycznie schronisko Sowa jest zamknięte. Drugie schronisko co prawda było otwarte, ale postanowiłem, że nie będę tracić czasu i nie będę robił w nim postoju.
Na Przełęczy Sokola szlak na chwilę wkracza na asfalt, jednak tylko na 1,5km i już po chwili ponownie znalazłem się poza asfaltem. Tym razem była to polna droga, z której mogłem podziwiać Góry Sowie, a już po chwili moim oczom ukazały się strome szczyty Gór Wałbrzyskich i Kamiennych.
Powoli docierało do mnie, co miały na myśli osoby, które pisały, że Góry Kamienne dadzą popalić.

Widok na Góry Wałbrzyskie i Góry Kamienne

Gdy tak rozmyślałem o kolejnych dniach na szlaku, doszedłem do Grządek. W tym miejscu polecam szczególnie uważać na przebieg szlaku, bowiem można się nieco rozpędzić i zgubić szlak. A skąd o tym wiem? Bo sam zapędziłem się leśną ścieżką w nieznane. Dopiero po pewnym czasie połapałem się, że chyba coś jest nie tak, bo szlak zdecydowanie prowadzi zbyt długo płaską ścieżką. Wtedy popatrzyłem na GPS… No cóż, nie pozostało mi nic innego jak haszczowanie. Jak się okazało po krótkiej chwili, miejsce na haszczowanie również nie było zbyt dobre, bowiem podejście było… w strumyku. Na szczęście po chwili dojrzałem czerwone znaki. Od tej pory dwukrotnie zwiększałem czujność w niepewnych momentach szlaku.

Od Rozdroża pod Moszną szlak zaczął prowadzić bardzo przyjemną leśną ścieżką aż do Przełęczy Marcowa. Zaraz za Przełęczą las nieco rozrzedził się, fundując bardzo ładne widoki. Tam też postanowiłem zrobić sobie chwilę przerwy, o którą od dłuższego czasu prosiły moje stopy.
Podczas, gdy ja się delektowałem chwilą, dogonił mnie wcześniej wspomniany wędrowiec. Od tego momentu praktycznie do końca dnia szliśmy razem.

Po takim szlaku mógłbym chodzić bez końca

Tymczasem szlak zaczął prowadzić w dół. Była to dla nas informacja, że powoli zbliżamy się do Jedliny Zdrój, którą od Przełęczy Marcowa dzieli około 4km. Były to też ostatnie chwilę w Górach Sowich podczas przejścia GSS.

W Jedlinie-Zdrój, na szlaku znajduje się sklep spożywczy. Był to pierwszy i ostatni sklep tego dnia, zatem zrobiliśmy przy nim przerwę, podczas której kupiliśmy niezbędny prowiant oraz daliśmy odpocząć mięśniom, co było o tyle istotne, że już za chwilę czeka je dość solidny wycisk.

Po przerwie, pomimo niezadowolenia mięśni, ruszyliśmy dalej. Szlak na moment wkracza w Góry Wałbrzyskie. Odcinek ten jest naprawdę krótki, ponieważ liczy zaledwie 4km.
Początkowo szlak prowadzi dość łagodnie pod górę, dochodząc do stacji kolejowej Jedlina-Zdrój, a następnie do punktu ,,Pod Wawrzyniakiem”. Tam czekała mnie pierwsza ściana, która co prawda nie była zbyt długa, ale dała solidnie w kość, a sprawy nie ułatwiał fakt, że grunt jest tam dość specyficzny i ciężko postawić pewny krok. Na szczęście wokół szlaku rosły maliny, co nieco poprawiło moje morale.
Zaraz po podejściu czekało nas równie strome zejście, które prowadzi do drogi asfaltowej, na której pożegnałem się z Górami Wałbrzyskimi i szykowałem się psychicznie na wejście w Góry Kamienne, które nie będą łaskawe.

Już na dzień dobry Góry Kamienne przywitały nas soczystym podejściem na Rogowiec. To znaczy w okolice, ponieważ sam Rogowiec szlak omija, a szkoda, bo wydaje mi się, że warto byłoby przeprowadzić GSS do ruin zamku, które znajdują się na szczycie.
Niestety na szczyt prowadzi żółty szlak. Tymczasem GSS wraz z niebieskim szlakiem prowadzą wzdłuż bardzo stromego zbocza. Biorąc pod uwagę jak niestabilne jest podłoże, to nie chciałbym być tutaj w deszczu.
Po krótkiej chwili trzy szlaki ponownie spotykają się, tym razem w bardzo uroczym miejscu jakim jest Srebrna Brama.

Srebrna Brama

Niestety GSS ponownie omija bardzo ciekawy punkt, tym razem widokowy, jakim jest szczyt Jeleniec.
Tym razem, tak dla odmiany, na szczyt wychodzi niebieski szlak, a żółty szlak towarzyszy GSS podczas obejścia szczytu.
Ponownie trzy szlaki spotykają się na Przełęczy pod Jeleńcem po czym wszystkie się rozdzielają, przy czym niebieski z czerwonym po krótkiej chwili znów się spotykają i wspólnie dochodzą do Schroniska Andrzejówka, pod którą… znów spotykają się z żółtym szlakiem. Naprawdę dość komicznie wygląda to na mapie.

Wstępnie planowałem zostawić plecak w schronisku i już na lekko zrobić ścianę płaczu na najwyższy szczyt Gór Kamiennych jakim jest Waligóra, natomiast plany planami, ale po dojściu do schroniska chęci na kolejne podejście już nie było.

W schronisku Andrzejówka udało mi się zameldować w pokoju zbiorowym, w którym byłem tym razem sam i za który służyła… GOPR-ówka.
Po ogarnięciu się, poszedłem zjeść obiadokolację i porozmawiać z poznanym wędrowcem.
Wieczorem dojechał do mnie znajomy z koła PTTK, z którym szedłem kolejne dwa dni.
Tego dnia udało się przebić czasówkę na szlaku o około godzinę. Szedłem 8,5h, zamiast 9,5h.

Gdzie spałem i gdzie jadłem? Schronisko PTTK Andrzejówka. Zdecydowanie polecam to miejsce, zarówno pod względem kulinarnym jak i noclegowym. Na uwagę zasługuje fakt, że dojeżdża tutaj regularna linia autobusowa z Wałbrzycha

Mapa: https://mapa-turystyczna.pl/route/xwgu

Dzień 13: Schronisko PTTK Andrzejówka – Lubawka

Kolejny dzień wędrówki zaczęliśmy dosyć późno, bo około 9 rano. Piszę zaczęliśmy, bo przez najbliższe dwa dni będzie towarzyszyć mi Robert, z którym znamy się z koła PTTK.
Początkowo szlak prowadzi bardzo wąską ścieżką, zakończoną stromym podejściem na szczyt Bukowiec. Była to bardzo dobra rozgrzewka na rozpoczęcie dnia.
Podejście na szczyt nie jest zbyt przyjemne, ale jeszcze gorsze było zejście.
Moim zdaniem zejście z Bukowca jest jednym z najmniej przyjemnych zejść na całym GSS. W najstromszym miejscu, na odcinku 800m, szlak schodzi 262m w dół. Podłoże również nie ułatwia sprawy, bo jest ono jednym z tych, które niekoniecznie chcą trzymać podczas zejścia.
Zatem krok po kroczku, powolutku staczaliśmy się w dół. Przejście tego krótkiego odcinka zajęło nam prawie 40min.

Widok z Bukowca

Zaraz za zejściem szlak przechodzi przez niewielkie pole. Gdy tam doszliśmy wywołaliśmy niemałą sensację wśród… bydła, które tam się pasło. Miałem też wrażenie, że nie jesteśmy zbyt mile widziani w tym miejscu. Po krótkiej chwili rozważań, czy jesteśmy w stanie obejść to miejsce, postanowiliśmy, że jednak musimy przejść między nimi.

Dzień Doberek, czy mają Państwo ochotę porozmawiać o górach?

Po chwili, szczęśliwie i bez rogów w dupie, doszliśmy do centrum Sokołowska. W miejscowości tej zrobiliśmy zakupy na resztę dnia i ruszyliśmy dalej. Niestety kolejny odcinek szlaku prowadził wzdłuż asfaltu. Na szczęście tym razem pobocze było dość szerokie co oczywiście wykorzystaliśmy, w ramach akcji ,,Pomoc dla stóp”.

Niedługo potem odbiliśmy od drogi i zaczęliśmy podejście na kolejny szczyt. Oczywiście zgodnie z zasadami, które są w Górach Kamiennych, podejście było krótkie, za to bardzo strome, a ponadto bardzo gęsto zarośnięte.
Po godzinie marszu pojawiliśmy się na szczycie Lesista Wielka, na którym to zarządziliśmy przerwę na drugie śniadanie, a Robert na wysuszenie namiotu po porannej rosie.
W tym miejscu dogonił nas również wędrowiec, o którym wspominałem przy okazji opisywania poprzedniego dnia marszu. Z tym że on zrobił sobie tylko krótki przystanek na szczycie i poszedł dalej, podczas gdy my korzystaliśmy z pięknej pogody i się opalaliśmy.

Kolejnym etapem wędrówki było zejście do miejscowości Grzędy Górne. Przy okazji schodzenia w dół, pojawiło się kilka przecinek w lesie, które zafundowały nam przepiękne widoki. Po raz kolejny, w tle, moim oczom ukazały się Karkonosze ze Śnieżką na czele. Tym razem były już znacznie bliżej.
Jednocześnie zacząłem się zastanawiać, czy tego dnia jednak nie pojawi się jakaś burza. Coś się kotłowało w powietrzu i myślę, że zdjęcie to dobrze ukazuje.

Coraz bliżej Karkonosze

Dojście do miejscowości Grzędy Górne wiązało się z koniecznością wejścia na asfalt. Niestety tym razem nie mieliśmy alternatywy w postaci pobocza. Zatem już po chwili z mojego telefonu dało się usłyszeć piosenki Aldarona, które zdecydowanie ułatwiły przejście asfaltowego odcinka.
Do tego stopnia wsłuchaliśmy się w te piosenki i tak przyspieszyliśmy, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy wyprzedziliśmy wcześniej wspomnianego wędrowca, który odpoczywał w wiacie przystankowej.

Kilka piosenek później doszliśmy do miejscowości Grzędy, w której szlak opuszcza asfalt. To był dobry moment na kolejną przerwę. Jak nietrudno się domyśleć podczas tej przerwy ponownie wyprzedził nas wędrowiec.

Następny odcinek szlaku był bardzo przyjemny, do tego stopnia przyjemny, że drugi dzień z rzędu przegapiłem oznaczenie szlaku. Nie wiem, może już podświadomie miałem dość tych czerwonych znaków? Na szczęście tym razem obyło się bez haszczowania, bowiem okazało się, że nie odeszliśmy zbyt daleko od szlaku.
Po paru minutach byliśmy z powrotem na szlaku. Szybko okazało się, dlaczego zgubiliśmy oznaczenia. Były one skutecznie zarośnięte, zresztą podobnie jak szlak, który nie tylko był zarośnięty, ale po chwili zaczął ponownie prowadzić bardzo stromo pod górę.

Kilka minut później doszliśmy w okolice Góry Ziuty (sam szlak omija szczyt) i bardzo przyjemną leśną ścieżką ruszyliśmy w kierunku Góry Świętej Anny, w okolicy której znajduje się Kaplica Świętej Anny.
Przy kaplicy zrobiliśmy kilka minut przerwy, po to by móc podziwiać widoki.
Na pierwszym planie widać było Krzeszów, wraz z mocno wyróżniającym się Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, za nimi Góry Krucze, a w tle dumnie stała Śnieżka. Trochę żałowałem, że nie miałem przy sobie aparatu, bo miejscówka ma ogromny potencjał. Aczkolwiek w tamte okolice na pewno wrócę, chociażby po to, by zwiedzić kiedyś sanktuarium. Zresztą Sudety są tak ciekawym terenem, nie tylko pod względem szlaków górskich, że zwiedzić wszystkie ciekawe miejsca, to naprawdę sporo czasu by zajęło.

Widok z Góry Świętej Anny

Ale zejdźmy na ziemię. Po przerwie ruszyliśmy w dół, po to by po kilku minutach być w Krzeszowie.
W miejscowości tej uzupełniliśmy prowiant, wbiłem pieczątkę z sanktuarium do książeczek, a następnie ruszyliśmy dalej. Ponownie czekał nas asfaltowy odcinek, podczas którego towarzyszyły nam piosenki Wołosatek, które bez względu na okoliczności, zawsze potrafią wprowadzić mnie w dobry nastrój.

Ostatni odcinek tego dnia nie był zbyt ciekawy. Szlak wszedł w las i omijając Czarnogórę i Miejską Górkę powoli zbliżał się do Lubawki. Oczywiście, zgodnie z zasadami w Górach Kamiennych, czekała tutaj na nas jeszcze jedna krótka i stroma ścianka podczas podejścia pod szczyt Czarnogóra.

Okolice szczytu Czarnogóra

Po dojściu do Lubawki ustaliłem z Robertem o której mniej więcej będę w miejscu, w którym on się rozbija z namiotem, poszedłem zjeść, zrobić zakupy i poszedłem do miejsca noclegowego, w którym miałem zarezerwowany pokój.

Muszę przyznać, że jak wziąłem prysznic i padłem na łóżko, tak momentalnie usnąłem. To był pierwszy dzień, podczas którego szlak dał tak w kość, niemniej jednak zmieściłem się w czasówce z czego byłem bardzo zadowolony. Był to też ostatni dzień, w którym przeszedłem ponad 30km.

Rynek w Lubawce

Co jadłem?
Śniadanie w Schronisku Andrzejówka.
Obiadokolacja w Pizzeri Rico w Lubawce. Trochę z braku wyboru o tej porze, o której przyszedłem, ale no może być, ta pizza przypomniała mi trochę pizze z dzieciństwa, które jadałem w Schronisku pod Durbaszką. Jednak ma to niewiele wspólnego prawdziwą pizzą
https://goo.gl/maps/xJV9kutsfjnY5uDU7
Gdzie spałem? Niepubliczne Schronisko Młodzieżowe w Lubawce. Szału nie ma, ale cena bardzo niska, także na przespanie jednej nocy może być.
https://goo.gl/maps/E1SJ9nxoe55YPFwWA
Mapa: https://mapa-turystyczna.pl/route/xwgi

Dzień 14: Lubawka – Bukowiec

Początek kolejnego dnia wędrówki zaczął się od wizyty w sklepie w celu zakupienia prowiantu na kolejny dzień wędrówki.
Pierwsza godzina marszu była skrajnie nudna, bowiem przez 3,5km szlak prowadzi dość ruchliwą drogą. Na domiar złego przecina fragment budowanej trasy S3.

Fragment szlaku prowadzący przez teren budowy drogi szybkiego ruchu

Po przejściu tego niezbyt miłego odcinka szlak schodzi z asfaltu i zaczyna stromo wspinać się na szczyt Zadzierna. Tam też spotkałem się z Robertem, który urządził sobie tutaj miejsce noclegowe. Trzeba przyznać, że miejsce dobrał wręcz wybornie. Ze szczytu roztacza się wspaniały widok na okolice. A zza pobliskich wzgórz, dumnie wystawał wierzchołek Śnieżki. Jeszcze jeden dzień i będę miał przyjemność przywitać się z nią. To znaczy taki był plan, ale niestety rzeczywistość okazała się nieco bardziej brutalna, o czym będzie w kolejnym artykule.

Widok ze szczytu Zadzierna

Tymczasem ja z Robertem zacząłem schodzić w dół do miejscowości Paprotki. W miejscowości tej nieco zaskoczyło mnie to, jak dbają tam o detale. I tak chociażby przystanek autobusowy z wiatą przystankową, ozdobiony jest kwiatami, a jeżeli komuś nudzi się podczas oczekiwania na autobus, może zagrać w ,,Kółko i Krzyżyk”.
Kolejnym zaskoczeniem było wyjście z miejscowości, podczas którego mogliśmy przywitać się z pastuchem. Na szczęście pole dało się obejść bokiem i szybko wrócić na szlak.
W tym miejscu pożegnaliśmy się z Górami Kamiennymi i przywitaliśmy się z Rudawami Janowickimi.
Chwilę później zaskoczyła nas kolejna rzecz, mianowicie na szlaku, prawdopodobnie, odbywała się niedawno ścinka drzew, natomiast szlak nie został uprzątnięty i wyglądał jak na zdjęciu.

Tak, właśnie po czymś takim prowadził szlak. Bolesne doświadczenie.

Gdy przedarliśmy się przez resztki iglaków, zaczęliśmy podejście na Świerczynę, na której zarządziłem przerwę na drugie śniadanie i reanimację kijka. Z kijkiem miałem problem od kilku dni, ponieważ jeśli był chociaż odrobinę bardziej grząski grunt, to dolna końcówka kijka ,,uciekała” od reszty. A ponieważ nie wyobrażałem sobie zgubienia tej końcówki i dalszego marszu bez kijka, wpadłem na pomysł, że mogę podkleić dwa elementy kijka taśmą izolacyjną. Jak się okazało, był to dobry pomysł i kijek wytrzymał do końca szlaku.

Taśma izolacyjna – obowiązkowy element wyposażenia na długodystansowy szlak.

Po skutecznej reanimacji kijka ruszyliśmy dalej. Szlak prowadził teraz grzbietem między szczytem Świerczyna, a okolicą szczytu Rudzianka. Potwierdziło się również to o czym wspominał Robert, czyli od tego miejsca niemal przez całe Rudawy Janowickie, szlak prowadzi bardzo przyjemnymi i miękkimi ścieżkami leśnymi.

Przed szczytem Rudzianka szlak zaczął prowadzić w dół, a następnie doprowadził nas do Szarocina.
W miejscowości tej była ostatnia szansa na analizę swoich zapasów prowiantu, bowiem kolejny na pewno czynny sklep był 19km dalej w Mysłakowicach, do których nie miałem pewności czy dojdę tego dnia, czy jednak nie zostanę w Bukowcu. Jednocześnie zdecydowaliśmy się z Robertem na to, by wypić sobie po Radlerku.

Uwielbiam taki grunt pod stopami

Po opuszczeniu miejscowości szlak zaczął wspinać się na szczyt Liściasta. Marsz był niemal bajką, ze względu na to, że ścieżka leśna prowadziła po prostu po ściółce, co daje takie poczucie jakby szło się po miękkim dywanie. Dla stóp, które były już zmęczone dwutygodniową wędrówką, było to wręcz zbawienie.
W międzyczasie ponownie dogonił nas wcześniej wspominany wędrowiec z Krakowa. Chwilę pogadaliśmy, ale ze względu na fakt, że on pędził do Mysłakowic, nie wstrzymywaliśmy go zbyt długo.
Wkrótce doszliśmy do Rozdroża pod Bobrzakiem, gdzie w bardzo dużej wiacie turystycznej urządziliśmy sobie długą przerwę. Był to niestety punkt, w którym Robert musiał ewakuować się w kierunku Janowic Wielkich, by wrócić do domu. Niemniej jednak jestem mu bardzo wdzięczny za towarzystwo podczas wędrówki. Kolejny odcinek był podejściem w okolicę Skalnika. Jednak sam GSS nie wychodzi na najwyższy szczyt Rudaw Janowickich, dlatego w końcu postanowiłem od niego odbić i przejść się około 15min, niemal po płaskim grzebiecie, by zaliczyć kolejny szczyt do Korony Gór Polski.

Okolice Skalnika

Po powrocie na szlak, ruszyłem w dół. Niestety powoli chwytał mnie kryzys, zaczęło brakować mocy, więc po dojściu do Wilczyska zarządziłem kolejną przerwę w wiacie turystycznej. Nawet przez chwilę rozważałem przenocowanie w niej.
Podczas gdy ja odpoczywałem, z naprzeciwka nadszedł kolejny wędrowiec. Był to jeden z pracowników schroniska Zygmuntówka, który dostał wolne i w dzień, w którym ja wychodziłem z Zygmuntówki, on zameldował się w Świeradowie Zdrój i ruszył w stronę Prudnika, z zastrzeżeniem, że musiał pojawić się w schronisku na weekend.

Gdy opanowałem kryzys ruszyłem dalej. Niestety prognozy pogody sprawdziły się i zaczął delikatnie padać deszcz.
Trochę mocy dodała mi tabliczka z nazwą miejscowości, która informowała mnie, że właśnie doszedłem do Kowar. Czyli właściwie jestem już prawie w Karkonoszach. Niestety z nieznanych mi przyczyn, ktoś postanowił, że GSS nie będzie prowadził przez Kowary i dalej już na grzbiet Karkonoszy, tylko rozpocznie przejście przez Kotlinę Jeleniogórską. Cóż musiałem obyć się smakiem.

Tymczasem szlak zaczął prowadzić bardzo specyficznym terenem na Górę Bukową i dalej do Bukowca. Niemałym zaskoczeniem w Bukowcu była przybita do drzewa kartka z informacją, że fragment GSS przez Górę Bukową jest zamknięty i trzeba zrobić spore obejście przez Kowary.
Oczywiście zgodnie z zasadami zdrowego rozsądku, kartka została przeze mnie usunięta, ponieważ wprowadzała w błąd. Nie obyło się również bez poinformowania nadleśnictwa, że któryś z mieszkańców Bukowca na zbyt dużo sobie pozwala.

Uważajcie na takie karteczki na szlakach, a najlepiej od razu je usuwajcie.

Pół godziny później doszedłem do Schroniska Młodzieżowego Skalnik, przy którym kryzys był już tak potężny, że postanowiłem zakończyć tutaj dzień. Kryzys był tak duży, że podczas zameldowania musiałem koniecznie siedzieć bez skarpetek i z podniesionymi stopami. Jak się okazało w schronisku będę całkiem sam podczas tej nocy.
Ku mojemu zdziwieniu, pomimo dużego kryzysu na szlaku i długich przerw, przejście szlaku zajęło mi zaledwie 30min dłużej niż wskazywała czasówka

Co jadłem? Podczas tego dnia jadłem tylko swój prowiant
Gdzie spałem? Schronisko Młodzieżowe Skalnik w Bukowcu. Cena jest śmiesznie niska, a schronisko zapewnia wszystko co niezbędne. Jest ciepło, ciepła woda i kuchnia turystyczna.
https://goo.gl/maps/WFCSaqA1syr5yKhr6
Mapa: https://mapa-turystyczna.pl/route/lui2

Dzięki za przeczytanie kolejnego artykułu z serii ,,Główny Szlak Sudecki”. Zapraszam do lektury poprzedniej części, w której pokonałem odcinek z Duszniki Zdrój do Schroniska Zygmuntówka
Zapraszam również do przeczytania ostatniej części relacji, w której pokonałem odcinek z Bukowca do Świeradowa Zdroju.

%d blogerów lubi to: