Główny Szlak Sudecki: Duszniki Zdrój – Zygmuntówka

Główny Szlak Sudecki to drugi najdłuższy szlak turystyczny w Polsce. We wrześniu postanowiłem wykonać wyzwanie jakim jest przejście go w całości. Dzisiaj zapraszam na przeczytanie trzeciej części relacji, w której dojdziemy z Dusznik-Zdrój do Schroniska PTTK Zygmuntówka.

Dzień 8: Duszniki Zdrój – Schronisko PTTK na Szczelińcu – żegnaj namiocie

Ósmy dzień wędrówki zacząłem od wizyty w sklepie, który znajduje się tuż przy agroturystyce, w której spałem. Szybko zrobiłem zakupy, podczas których kupiłem składniki niezbędne do przygotowania śniadania, które po chwili było już zjedzone.
Na dzień dobry czekał mnie krótki spacer do ,,rogatek” miejscowości Duszniki-Zdrój.
Za miasteczkiem, szlak wszedł na leśną ścieżkę, tym samym wprowadzając mnie w Góry Stołowe.
Chwilę później szlak wyszedł z lasu i zaczął prowadzić uroczymi polami. Uroku dodawał fakt, że był to kolejny dzień na szlaku, gdy niebo było bezchmurne. Jedyną odmianą był dość mocno wiejący wiatr. Jednak nie przeszkadzał on zbyt w marszu. W zasadzie jedyną rzeczą jaką musiałem zrobić, w związku z pogodą, to zamienić kapelusz na chustę.

Gdzieś za Dusznikami Zdrój

Godzinę później dotarłem do pierwszego tego dnia podejścia. Było to krótkie, ale nieco bardziej strome podejście na szczyt Grodczyn (Grodziec). Spotkałem tam pierwszego wędrowca tego dnia. Po zamienieniu kilku słów, ruszyłem dalej.
Szlak zaczął prowadzić delikatnie w dół i za przełęczą w Grodźcu, ponownie wyszedł na pola. Jednak nie były to już takie pola, jak kilka dni wcześniej, gdzie było twardo, gdzie ciężko było znaleźć oznaczenia, a wokół było płasko. Tym razem marsz tymi polami odsłaniał coraz to ciekawsze widoki, no a poza tym było miękko.

Ładnie tutaj

Za Przełęczą Lewińską czekało mnie pierwsze utrudnienie na szlaku. Szlak bowiem przecina linię kolejową. Z tym, że przecina ją pod wiaduktem kolejowym, pod którym zbiera się pokaźna ilość wody.
Jestem bardzo ciekawy jak w tym miejscu sytuacja wygląda po opadach deszczu, bo wody było dość sporo, mimo że ostatni opad był 10 dni wcześniej. Odpowiedź znalazłem na nasypie kolejowym, gdzie była widoczna przecinka między zaroślami. Z drugiej strony to dość niebezpieczne. Mi na szczęście udało się to miejsce pokonać bez problemów i po chwili dotarłem do Dańczowa.

Wiadukt kolejowy

W Dańczowie zrobiłem chwilę przerwy, po której ruszyłem w kierunku Jerzykowic Wielkich. To był jeden z najdziwniejszych odcinków na GSS. Początkowo szlak wspina się w lesie, po to, by po chwili dojść do… płotu i zamkniętej bramki. Początkowo myślałem, że znów mnie zmyliły znaki. Po chwili jednak dostrzegłem czerwone oznaczenie szlaku. Co się okazuje, bramkę trzeba sobie otworzyć samemu, a następnie ją zamknąć, a idąc dalej uważać na krowi nawóz.

Miejsce, w którym nieco zgłupiałem.

Po dojściu do Jerzykowic Wielkich, szlak wkracza na asfalt, który towarzyszył mi do granic Kudowy Zdroju.
Gdy tak maszerowałem te cztery kilometry asfaltem dostrzegłem nadchodzącego z naprzeciwka, kolejnego wędrowca, który przemierzał Główny Szlak Sudecki. Porozmawialiśmy chwilę, jednak co najważniejsze ta rozmowa zmieniła nieco moje podejście do dalszej części szlaku. Mianowicie z rozmowy wynikało, że skoro już doszedłem do tego momentu, to nie będę miał żadnych problemów ze znalezieniem kolejnych noclegów, a co za tym idzie mogłem śmiało odesłać namiot do Krakowa. Niedługo potem pojawiłem się w Kudowie Zdroju. Biorąc pod uwagę długość szlaku, mniej więcej w tym miejscu jest jego połowa. Jednak czasowo połowa będzie dopiero za trzy dni. Oznaczało to jedno. W końcu wchodzę w góry, które będą ode mnie wymagały dużo więcej wysiłku na podejściach. Ucieszyło mnie to bardzo, ponieważ pierwsza połowa szlaku jest dość spokojna, żeby nie powiedzieć, że wręcz za spokojna.
Do Kudowy doszedłem mniej więcej w porze obiadowej, zatem był to też dobry moment na przerwę i zjedzenie jakieś zupy. Po przerwie poszedłem jeszcze do placówki Poczty Polskiej, gdzie z pomocą przemiłej Pani zapakowałem namiot do paczki i wysłałem do Krakowa. Zawsze to 2,5kg mniej na plecach.

Węzeł szlaków w Kudowie-Zdrój

Po wyjściu z Kudowy-Zdrój zaczyna się bardzo przyjemne, nieco ponad dwugodzinne podejście na Błędne Skały.
Niecałe dwie godziny później leżałem na ławce przy parkingu i zbierałem siłę na dalszy marsz. Nim ruszyłem dalej, podszedłem do punktu widokowego i oto moim oczom ukazał się wspaniały widok na pobliskie góry. Jeszcze więcej radości sprawił mi moment, w którym ogarnąłem, że tam daleko w tle widzę Karkonosze. Jeszcze tydzień i tam będę.
Sam labirynt w Błędnych Skałach GSS omija, co mnie wcale nie dziwi, bowiem mógłby być problem z przejściem między skałami z większym plecakiem. Wcześniej byłem tutaj już dwa razy, także postanowiłem nie kombinować i spokojnie ruszyć dalej obejściem.

Być może zdjęcie nie oddaje tego zbyt dobrze, ale tam w tle to Karkonosze

Po chwili byłem już w punkcie, gdzie jest wyjście z Błędnych Skał i tam spotkała mnie nieco komiczna sytuacja. Mianowicie pewna grupka osób, doczepiła mi się do tyłka i tak szli i szli za mną. A ponieważ ja już byłem trochę zmęczony i odpuściłem tempo, nie mieli oni problemu z trzymaniem się blisko mnie. A mi cały czas świeciło się żółte światełko i słusznie, bo po pewnym czasie wywiązała się taka konwersacja:
Turyści do siebie: ,,Kurde, ale ten facet gna z tym plecakiem na dół. Może jest jakaś impreza w Kudowie, że tak szybko schodzi na parking”
Ja do Turystów: ,,A przepraszam, bo tak podsłuchałem. Państwo też idą na parking w Kudowie?”
Turyści do mnie: ,,No tak, wracamy na parking, ten pod Błędnymi Skałami, tam przy wejściu”
Ja do Turystów: ,,Mhm, no jakby Wam to powiedzieć, bo ja idę w kierunku Karłowa i dalej na Szczeliniec, także obawiam się, że muszą Państwo zawrócić, zrobić to strome podejście, obejść Błędne Skały czerwonym szlakiem i tak za godzinę będą Państwo na parkingu”
No cóż ich wzrok mnie zabił, ale z drugiej strony zaraz po wyjściu z Błędnych Skał są bardzo duże znaki informujące o tym, w którym kierunku dany szlak prowadzi.

Podczas, gdy turyści wyklinali mnie i życzyli mi wszystkiego najgorszego (serio, mieli pretensje, że wcześniej nie zauważyłem ich błędu), ja ruszyłem dalej.
Po niecałej godzinie doszedłem do Pasterskich Łąk, z których Szczeliniec Wielki prezentuje się najlepiej (przynajmniej moim zdaniem), a po mojej lewej stronie w tle, znów pokazała się Śnieżka.

Szczeliniec Wielki w pełnej okazałości

Po chwili przerwy w Karłowie, czekał mnie ostatni etap tego dnia. Było to krótkie podejście do Schroniska na Szczelińcu Wielkim, które pokonałem w iście ekspresowym tempie 15min.
Był to pierwszy raz na wyprawie, gdy odszedłem od GSS, bowiem szlak odbija zaraz za Karłowem. Jednak nie mogłem się powstrzymać, zwłaszcza mając perspektywę spania w schronisku, na najwyższym szczycie Gór Stołowych, spod którego roztaczają się wspaniałe widoki.
Po wejściu do pokoju wieloosobowego, okazało się… że czekają tam na mnie z piwem, chłopaki, których spotkałem wcześniej na Jagodnej.
Szlak, wraz z podejściem na Szczeliniec Wielki pokonałem w niecałe 9h, co mniej więcej pokrywa się z czasówką z mapy-turystycznej i całkowicie nie pokrywa się ze znakami na szlaku, które wskazywały w sumie jakieś 11h marszu.

Co jadłem? Cudova Bistro. Jadłem tam tylko zupę pomidorową, była ona bardzo smaczna. Z tego co zauważyłem przygotowują tam również pizzę na piecu opalanym drewnem, także ta opcja też może być bardzo smaczna.
https://goo.gl/maps/nf6qJaecuPNAmbPk9
Schronisku na Szczelińcu Wielkim – naleśniki z serem i pieczarkami. Bardzo smaczne i syte danie.
Gdzie spałem? Również schronisko na Szczelińcu Wielkim. Jak na schronisko, całkiem dobry standard, plus niesamowite widoki.
Mapa: https://mapa-turystyczna.pl/route/9kpv

Zachód Słońca na Szczelińcu Wielkim

Dzień 9: Schronisko PTTK na Szczelińcu – Słupiec – Grzybobranie.

Kolejny dzień wędrówki zaczął się od śniadania w schronisku na Szczelińcu. Była to dla mnie konieczność, ponieważ od najbliższego sklepu, który był na szlaku, dzieliło mnie około 5h marszu. Osobiście bez śniadania mogę iść dobrym tempem najwyżej 2h. A tempo na tym szlaku było bardzo ważne, bowiem czekało mnie kolejne 30km marszu.
Po zjedzeniu śniadania zrobiłem kilka zdjęć ze szczytu Szczelińca i zacząłem schodzić w kierunku Karłowa, po to by tuż przed miejscowością wejść na Główny Szlak Sudecki.
Początkowo szlak prowadzi obejściem Szczelińca, a następnie zaczyna schodzić stromo w dół. Na tym odcinku spotkałem trzech wędrowców GSS. Jeden z nich to solista, który spał w wiacie niedaleko stąd. Kolejni wędrowcy to była para, która szła już od Wambierzyc, więc mieli tego dnia całkiem spory kawałek za sobą.

Widok ze Szczelińca Wielkiego

Ja tymczasem wszedłem na dość nudny, płaski i leśny odcinek szlaku. Nie ukrywam, że ten odcinek strasznie mi się dłużył, chociaż podejrzewam, że miało to związek z tym, że nie mogłem się doczekać miejsca, do którego miałem wkrótce dojść.
Wkrótce doszedłem do Drogi nad Urwiskiem. To tam zacząłem spotykać coraz więcej turystów, którzy wybrali się na skalne grzybobranie. Innymi słowy zbliżałem się do kolejnej atrakcji Gór Stołowych, jakimi były Skalne Grzyby.
Gdy doszedłem do pierwszego Skalnego Grzyba zwolniłem. Co prawda z tyłu głowy miałem fakt, że jeszcze spory kawał trasy przede mną, ale mimo wszystko odcinek ten był tak ciekawy dla oczu i tak miły dla stóp (mięciutkie podłoże), że stwierdziłem, że ja nie będę się nigdzie spieszyć.
Swoją drogą to ciekawe uczucie, gdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że wędruje po czymś, co wcześniej było dnem morza.

Skalne Grzyby

Po pewnym czasie doszedłem do Rogacza. Był to dobry moment na przerwę w genialnej wiacie turystycznej, która faktycznie może służyć za dobre miejsce na nocleg.
Niestety dojście do Rogacza oznaczało opuszczenie terenu, gdzie znajdują się Skalne Grzyby, które wywarły na mnie niesamowite wrażenie i do których zapewne będę wracał.
Kolejna godzina marszu, była przeznaczona na zejście do Wambierzyc. Szlak na tym odcinku nie jest jakoś wybitnie ciekawy, prowadzi cały czas delikatnie w dół, natomiast jest na tyle wygodny, że można tutaj trochę uciąć z czasówki (w moim przypadku około pół godziny).

Skalne Grzyby

Wambierzyce słyną z Bazyliki Nawiedzenia NMP. Ja byłem tam już dwukrotnie, zatem postanowiłem nie wchodzić do środka, tym bardziej, że w środku trwała msza święta.
Niemniej jednak w Wambierzycach zrobiłem godzinną przerwę, podczas której dokupiłem wodę na kolejny odcinek, zjadłem lody i ogarnąłem nocleg w Słupi. Pierwotnie planowałem spać na Górze Wszystkich Świętych, która była tuż obok tej miejscowości, jednak wszyscy wędrowcy polecali mi nocleg w agroturystyce ,,Na Połoninach”, która zdaje się być wręcz stworzona pod osoby przemierzające GSS. Po krótkim telefonie udało mi się zarezerwować miejsce do spania

Bazylika Nawiedzenia NMP w Wambierzycach

Następny odcinek szlaku prowadzi polami. Jest miękko, ładne widoki, ale niestety upał, który był tego dnia, dość solidnie dawał w kość na tym odcinku. Z drugiej strony znacznie lepsze to niż marsz 5km po asfalcie i to na ruchliwej drodze.

Około godzinę po opuszczeniu Wambierzyc dotarłem do Ścinawki Średniej. Najważniejszym punktem w tej miejscowości była Biedronka, w której uzupełniłem prowiant i w której nieco się schłodziłem przy lodówkach.
Po przecięciu linii kolejowej zaczęło się podejście na ostatni szczyt tego dnia. Szczytem tym była Góra Wszystkich Świętych. Podejście nie jest długie, aczkolwiek czułem już zmęczenie po całym dniu.
Na szczycie znajduje się wieża widokowa i to na niej planowałem spać. Na miejscu okazało się, że zrobiłem dobry ruch rezerwując pokój w agroturystce, bowiem na szczycie lokalsi zaczęli rozkręcać imprezę.

Zejście z Góry Wszystkich Świętych do Słupiec zajmuje parę minut, więc już po chwili zameldowałem się w agroturystyce, po czym poszedłem zjeść obiadokolację. Tym razem, w końcu był to ser smażony. Co ciekawe, w agroturystyce tej ponownie spotkałem ekipę z poprzedniego wieczoru.
Odcinek między Szczelińcem, a Słupiec zajął mi około 8,5h. Czyli dokładnie tyle ile wskazywała czasówka na szlaku. Z tą różnicą, że ja tego dnia zaliczyłem około 2,5h przerw.

Co jadłem? Śniadanie w schronisku na Szczelińcu Wielkim.
Obiadokolacja w Restauracja Pizzeria Ewelina w Słupiec. Całkiem przyzwoita oferta.
https://goo.gl/maps/1vC4JdYE5nR3W21s9
Gdzie spałem? Agroturystyka ,,Na Połoninach” Słupiec. Bez najmniejszego zająknięcia polecam. Bardzo dobre warunki, bardzo czysto, świetni właściciele.
https://goo.gl/maps/gS8R6ArmmdmrUZGV6
Mapa: https://mapa-turystyczna.pl/route/8bwu

Dzień 10: Słupiec – Schronisko PTTK Zygmuntówka – O tym jak źle zorganizować wyścig rowerowy.

Kolejny dzień wędrówki zacząłem około 7 rano. Tego dnia czekało mnie przejście zaledwie 28km, ale tym razem z dość znaczną sumą podejść. Cieszyłem się na samą myśl, że w końcu będzie nieco bardziej pod górę oraz że również i tego dnia szlak będzie prowadził głównie leśnymi ścieżkami. Poza tym tego dnia miałem wejść w Góry Sowie, które bardzo dobrze wspominam po moim pierwszym Rajdzie Majowym PTTK. Niestety od Srebrnej Góry okazało się, że przejście tego szlaku to będzie walka o przetrwanie, ale o tym później.

Początek dnia wyglądał standardowo. W pierwszej kolejności udałem się do sklepu, by kupić prowiant i zapas picia. Zwłaszcza zapas napojów musiałem dobrze przekalkulować, bowiem zdawałem sobie sprawę z tego, że w tym dniu będzie ciężko go uzupełnić.

Słupiec o poranku

Początkowo szlak prowadzi między osiedlami bloków, po to by zaraz po opuszczeniu Słupiec zaczął wspinać się na pierwsze wzniesienie. Po podejściu szlak zaczyna schodzić w dół do miejscowości Czerwieńczyce. W tym miejscu na szlaku pojawił się asfalt. Na szczęście po niecałym kilometrze szlak odbija w prawo. W miejscowości tej dogonił mnie jeden z wędrowców GSS, z którym po raz pierwszy spotkałem się na Jagodnej.
Po rozmowie okazało się, że drugi wędrowiec jest jakieś dwie godziny przed nami. Okazało się również, że niewykluczone jest, że najbliższa noc będzie przespana gdzieś na dziko, bowiem w Zygmuntówce nie ma wolnych miejsc, Sowa jest w remoncie, a w schronisku Orzeł jest impreza zamknięta. Cóż od początku nastawiałem się, że ta noc będzie spędzona w wiacie na Wielkiej Sowie. Co prawda nieco później okazało się, że tak nie będzie.
Ponieważ tego dnia miałem kryzys, powiedziałem spotkanemu wędrowcowi, żeby nie czekał na mnie.

Po odbiciu z asfaltu zaczęło się spokojne podejście, podczas którego z naprzeciwka nadjechał samochodem leśniczy i z którym wymieniłem parę zdań.
Chwilę później pojawiłem się w punkcie Czeski Las, w którym to kończyło się podejście i zaczęło spokojne przejście po płaskim i bardzo wygodnym szlaku.
Nieco później zauważyłem na horyzoncie Srebrną Górę. W tym momencie z naprzeciwka nadjechał rowerzysta, który poinformował mnie, że dzisiaj odbywają się w tej okolicy zawody rowerowe i że zaraz będzie start. Ta informacja zmotywowała mnie do przyspieszenia, nie chciałem bowiem utknąć w takim punkcie, przepuszczając rowerzystów.
Niestety jakieś 500m od drogi, usłyszałem sygnały Policji, a chwilę później na szlaku pojawił się organizator zawodów na motorze, który krzyknąłbym uciekał w krzaki. Nim banda rowerzystów przejechała, ja byłem już 30min w plecy.

Twierdza Srebra Góra wyłaniająca się z lasu

W końcu doszedłem do Srebrnej Góry. W tym miejscu znajdują się dwie ciekawostki. Po pierwsze szlak przechodzi wiaduktem nad znaczącym zagłębieniem terenu. W tym miejscu dawniej funkcjonowała kolejka zębata. Obecnie jedyne pozostałości po niej to właśnie wiadukt, a na dole wiata przystankowa.
Drugą ciekawostką jest twierdza Srebrnogórska z XVIIIw. Tam ponownie spotkałem się z wcześniej spotkanym wędrowcem, jednak w przeciwieństwie do niego, postanowiłem, że nie będę zwiedzać twierdzy, a jedynie przy niej odpocznę. Co ciekawe GSS okrąża sporą część twierdzy, po wale, który ją otacza.

Twierdza Srebrna Góra z bliska

Po okrążeniu twierdzy GSS spotyka się z innym długodystansowym szlakiem. W tym miejscu okazało się również, że bardzo przyjemne przejście, które miało mnie czekać, zniszczyli organizatorzy zawodów rowerowych. Trasa zawodów na zmianę prowadziła przez GSS lub przez ,,Niebieski GSS”. O ile jeszcze tą drugą opcję rozumiem, bo tamtym szlakiem idzie mało osób, o tyle czerwonym szlakiem szło dość sporo osób, co wynikało z faktu, że była słoneczna sobota. Ponadto jak wspomniałem w drugiej części relacji z GSS, w Sudetach są wyznaczone osobne szlaki rowerowe, zatem to tamtędy zawody powinny się odbywać.
Sytuacja była jeszcze bardziej niebezpieczna na zjazdach, gdzie trzeba było uważać, czy coś nie jedzie, najlepiej by zbiegać i uciekać w zarośla, gdy ktoś nadjeżdżał. O ile początkowo jeszcze podchodziłem do tematu dość spokojnie, o tyle pod koniec, zwłaszcza na podjazdach, zacząłem mieć do nich podejście takie, że to jest szlak turystyczny, ja schodzić nie będę.

Ponad trzy godziny później, w pobliżu Przełęczy Woliborska, trasa zawodów odbijała z GSS, a ja mogłem spokojnie odpocząć w wiacie, w której siedział wcześniej wspomniany wędrowiec. Również i on nie szczędził sobie epitetów na temat totalnej bezmyślności organizatorów Bike Maraton. Tym bardziej, że on podczas jednej ucieczki w krzaki, mocno nadwyrężył kostkę.
Podczas, gdy tak oboje przeklinaliśmy, zadzwonił telefon. To wędrowiec, który wyszedł wcześniej. Miał dla nas bardzo dobrą wiadomość. Po rozmowie z kierownikiem schroniska, okazało się, że Zygmuntówka nas przenocuje.

Dalszy etap wędrówki to kolejne, spokojne zdobywanie wysokości, na wygodnej leśnej ścieżce. W końcu było tutaj spokojnie i mogłem delektować się Górami Sowimi. Serio, ja nie wiem co one mają w sobie, ale bardzo dobrze się w nich czuję.
W końcu doszedłem do Bielawskiej Polanki. Był to kolejny punkt, w którym zrobiłem sobie przerwę. Jednak nie była ona zbyt długa. Ciemne chmury nadciągające z północy oraz pojedyncze grzmienie skutecznie zmotywowały mnie do dalszej wędrówki.

Od Bielawskiej Polanki czekało mnie nieco stromsze, ale krótkie podejście na Kalenicę. Na szczycie znajduje się wieża widokowa, jednak ze względu na fakt, że dość niedaleko była burza, oraz ze względu na fakt, że wieża ta nie jest (moim zdaniem) w zbyt dobrym stanie technicznym (a już na pewno wizualnym), odpuściłem sobie wyjście na nią i udałem się w dół w stronę schroniska. W międzyczasie dogonił mnie kolejny wędrowiec GSS, z tą różnicą, że on pokonywał GSS w trybie bardzo szybkim.

Po dojściu do schroniska, okazało się, że kierownik znalazł nam miejsce w GOPR-ówce, która działa w zimie przy stoku narciarskim. Sam kierownik okazał się być bardzo sympatycznym człowiekiem, z którym wypiliśmy wieczorem wspólne piwko.
Jednocześnie poinformował mnie, że na kolejną noc, ma jeszcze wolne miejsca w schronisku. Wiedziałem, że oznacza to jedno… czas na jednodniową przerwę w wędrówce.
Tego dnia szlak pokonałem w 10,5h, co dało prawie 1,5h opóźnienia spowodowanego zawodami rowerowymi.

Gdzie spałem i co jadłem? Schronisko PTTK Zygmuntówka.
Mapa: https://mapa-turystyczna.pl/route/8bwi

Schroniskowy kot

Dzięki za przeczytanie kolejnego artykułu z serii ,,Główny Szlak Sudecki”. Zapraszam do lektury poprzedniej części, w której pokonałem odcinek z Lądka-Zdrój do Duszniki-Zdrój
W kolejnej relacji dojdziemy do Bukowca

%d blogerów lubi to: