Po miesiącu przerwy w chodzeniu po górach nastał ten moment. Koniec zimowej sesji. W ramach odreagowania postanowiłem się przejść na dwa najwyższe szczyty Beskidu Śląskiego, czyli na Skrzyczne i Baranią Górę. Pomimo zimowych warunków udało mi się dobrać towarzysza wycieczki i tym sposobem ruszyliśmy w zimowy Beskid.
Wiele osób nie lubi poniedziałków, z czego oczywiście w żaden sposób nie muszą się tłumaczyć. Sam nie przepadam za tym dniem tygodnia, ALE gdy w poniedziałek rano, wsiadam do autokaru, z myślą, że za jakieś 2,5h wyjdę na szlak górski, od razu się robi cieplej w sercu.
I tak oto w poniedziałkowy poranek, wraz z Mateuszem wsieliśmy do ,,Lajkonika” i ruszyliśmy do Szczyrku, a korzystając z faktu, że autobus jedzie trochę czasu, postanowiliśmy nieco odespać wczesną pobudkę. Podczas przejazdu do Szczyrku, a zwłaszcza na odcinku Bielsko-Biała – Szczyrk, coraz bardziej mi się radowała mordka, a to z powodu coraz większych zasp przy drodze. Z drugiej jednak strony miałem pewne obawy co do pogody, ponieważ wszystkie okoliczne szczyty były okryte chmurami… Nie dobrze.

Siedemset metrów podejścia i turbodziewczynka.
Po dojeździe do Szczyrku i zjedzeniu drugiego (tzn dla mnie pierwszego) śniadania ruszyliśmy na szlak… a raczej na poszukiwanie szlaku. Gdy już go odnaleźliśmy, zaczęliśmy mozolne podejście pod górę, początkowo po stoku narciarski, później nieco pod wyciągiem, a jeszcze później lasem… a raczej laskiem. Wraz ze zdobywaniem wysokości towarzyszyła nam coraz większa ilość śniegu, co mnie bardzo cieszyło, bo potrzebowałem się przejść w góry właśnie w takich warunkach.
W pewnym momencie stwierdziłem, że grawitacja w połączeniu z moją wagą próbują przy każdym kroku… sprowadzić mnie w dół, w związku z czym postanowiłem ubrać sobie raczki i w tym momencie zonk… Otóż dogoniła nas rodzinka z małym dzieckiem. Podczas dalszego podejścia, dziewczynka przeganiała wszystkich, raz na jakiś czas zatrzymując się, tylko po to by cała reszta złapała oddech. Rozmowa z jej rodzicami wszystko wyjaśniła, otóż okazuje się, że mała chodzi już po Tatrach… W ZIMIE!!! I w dodatku tam się najlepiej czuje. Cóż, może właśnie poznałem młodziutką himalaistkę?
Po pokonaniu 3/4 podejścia, zatrzymałem się z Mateuszem w knajpce, która jest przy wyciągu narciarskim na Skrzyczne. Ciepła herbata, lekka przekąska, małe piwko zdecydownie wpłynęły na nasze morale i po chwili byliśmy gotowi dalej walczyć z podejściem i coraz większą ilością śniegu. Tymczasem właśnie ten śnieg zaczął tworzyć śliczne obrazki, które towarzyszyły nam już do końca dnia. Wszędzie śnieg, każde drzewo, każdy krzaczek to był śnieg, normalnie człowiek czuł się jak w jakieś bajce, tylko słońca brakowało, tzn było, ale kopuła się nie otwarła ale za chmurami… Niskimi chmurami.

Spacer najpiękniejszym szlakiem w Beskidzie Śląskim
Po dotarciu na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, jakim jest Skrzyczne, poszliśmy chwilę odpocząć w schronisku, ciesząc się przy tym, że najgorsze podejście za nami. Zresztą podejście częściowo prowadzi po jednym z najbardziej stromym stoku narciarskim w Polsce, tak więc zmęczenie jest jak najbardziej usprawiedliwione.
Niezbyt chętnie zebraliśmy się ze schroniska i wyszliśmy na mróz, a po odnalezieniu szlaku (widoczność tego dnia nie ułatwiała roboty), ruszyliśmy nieco w dół, po to by spokojnym tempem przejść na Baranią Górę. Szlak, którym szliśmy jest podobno najpiękniejszy w Beskidzie Śląskim, nam niestety nie było dane zobaczyć tych widoków, ale sądząc po ,,zalesieniu” ,,grani” chyba nie sposób się nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Bo tak, idąc tym szlakiem, z tyłu mamy Skrzyczne, z przodu i nieco po lewej Magurki oraz Baranią Górę, nieco dalej widać Pilsko, a może i jakieś resztki Tatr, z kolei całkiem po lewej, w tle dostojnie wyłania się Babia Góra… Cóż my niestety mogliśmy się rozkoszować pustką na szlaku (przynajmniej za szczytem Małe Skrzyczne, gdzie się kończy teren narciarski).

Po około 1,5h przebijania się przez śnieg doszliśmy do Malinowskiej Skały. Na szczycie, jak nieciężko się domyśleć znajduje się skała. Skała ta jest (podobno) całkiem ciekawie uformowana przez erozję (z tym, ze w zimie kompletnie tego nie widać) i stanowi naturalną platformę widokową, na którą z oczywistych względów nie weszliśmy.

Kolejny etap wędrówki polegał na przejściu z Malinowskiej Skały na Magurki. Pogoda dalej nie zachwycała, ale spektakl pod tytułem ,,ośnieżone drzewa” powodował, że niemal co chwilę przystawałem na zdjęcia. A w międzyczasie… tuż przed podejściem na Magurkę Wiślańską zaczęło się… przejaśniać. Przez chwilę czułem się jakby ktoś mi motorek przypiął do plecaka, aczkolwiek chwilę później przypomniały o sobie uda…a konkretnie lewe udo, które miało coś gorszy dzień i na którym to męczyły mnie skurcze. No nic nie ważne, ważne, że cokolwiek widać, migawki w aparatach poszły w jeszcze bardziej intensywne użycie. Bo takie chwile, to chwile ulotne (filozof się znalazł).


Tuż przed Baranią Górą, postanowiliśmy sobie nieco ,,przechaszczować”, co było związane z tym, że po pierwsze chcieliśmy być szybciej na szczycie, a po drugie zielony (i czerwony) szlak biegnie dosyć dziwnie, ponieważ najpierw obchodzi szczyt. Możliwe, że chodzi o jakąś ochronę roślin, nie wiem, wiem, że mając 2m śniegu pod nogami, zdecydowanie im nie zagrażaliśmy.
Uwaga!! W Beskidzie Śląskim po zmierzchu też jest ciemno.
Na Baraniej Górze nie spędziliśmy zbyt wiele czasu, bo znów pogoda zaczęła płatać figle, a poza tym zbliżał się zmierzch… zresztą takowy nas dopadł podczas zejścia. Jakaż to była wtedy panika, wydzwanianie do GOPR, by załatwił nam prom kosmiczny z NASA, najlepiej na taryfie UBER-a, wydzwanianie do wojewody, prezydenta, papieża, płaskoziemców, ekologów, antyszczepionkowców, producentów czołówek, producentów kalesonów, działu utrzymania świecącego słońca… No bo co? Nikt nam nie powiedział, że po zmierzchu w Beskidzie Śląskim jest ciemno. Nie no żartuję, zmuszeni ciemnościami odszukaliśmy naszych czołówek i szybkim krokiem ruszyliśmy w dół do schroniska Przysłop pod Baranią Górą, bo robiło się dosyć zimno.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się w schronisku, że pomimo zimowej aury oraz pomimo tego, że jesteśmy w tygodniu… Trafiliśmy na ostatni wolny pokój z informacją, że jeżeli ktoś jeszcze dojdzie bez rezerwacji to idzie do nas (oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko temu). W pierwszej kolejności poszliśmy pod zimy prysznic, a następnie udaliśmy się do jadalni coś smacznego zjeść. Oczywiście nie zawiedliśmy się, zresztą samo to schronisko po zmianie właściciela naprawdę jest przesympatycznym schroniskiem, z nowym wyposażeniem, smaczną kuchnią i przemiłą obsługą, co potwierdziło się przy okazji mojego przejścia GSB, gdy w gotówce miałem parę PLN, a transakcje kartą nie są akceptowane (ale przelew już tak).
Po kolacji, poszliśmy do pokoju, na wyrób alkoholowo-owocowy domowej roboty Mateusza. Pychotka, a sen przyszedł po tym momentalnie.
Śnieżyca i zejście do Węgierskiej Górki
Wstaliśmy o poranku i ruszyliśmy z powrotem na jadalnie, po to by zjeść przepyszną jajecznicę i pogadać z obsługą na temat prognozy pogody. Po przeanalizowaniu modeli pogodowych, doszliśmy do wniosku, że koło godziny 11:00 przestanie sypać, a później znów zacznie popołudniu toteż błyskawicznym tempem zebraliśmy się na szlak, zwłaszcza, ze mieliśmy do przejścia około 15km w mało sprzyjających warunkach.
Koło godziny 11:00 pojawiliśmy się z powrotem na Baraniej Górze i… rozpoczęła się potężna śnieżyca, tak prawie zgodnie z prognozami pogody. Ale cóż, dzięki temu będzie co wspominać w dalszym życiu.
Zejście do Węgierskiej Górki planowaliśmy odcinkiem GSB, który jest najdłuższą i chyba też najpiękniejszą opcją zejścia do tej miejscowości z Baraniej Góry.
I faktycznie widoki były niesamowite, gdzieś na pięć metrów w przód. Niestety warunki utrudniał jeszcze jeden fakt, otóż oprócz intensywnie padającego śniegu, bardzo mocno wiał wiatr, a szlak ten prowadzi grzbietem, co oznaczało… przebijanie się w śniegu sięgającym po kolana, a nawet czasami i wyżej. Z drugiej strony znów traktowałem to jako świetną przygodę, a ponieważ na tym szlaku prawie nie ma jak się zgubić (są wbite pale, na nich namalowane jest oznaczenie szlaku, zwłaszcza w miejscach, które mogą wprowadzać w błąd).
Schodząc tak w tej śnieżycy zacząłem wspominać lipiec 2017, gdy przemierzałem Główny Szlak Beskidzki na odcinku z Krowiarek do Ustronia i gdy właśnie w tym miejscu, na podejściu, w upale zaczynało mi brakować wody gdy wyciskałem sok z jagód, by jako tako dojść do schroniska… a już nie wspomnę o goniących mnie wtedy burzach. W sumie chyba już wolę tędy schodzić w zimie w takich trudnych warunkach.

Gdy doszliśmy do Węgierskiej Górki połapaliśmy się, że… zrobiliśmy to wyjątkowo sprawnie. Według czasu na mapie, szlak ten jest do przejścia w lecie w 4h 45min, my w zimie, w trudnych warunkach zrobiliśmy go w 5h i parę minut. A na końcu szlaku straciliśmy najwięcej czasu, ponieważ idąc po terenie wycinki drzew walczyliśmy z lodem.
Korzystając z faktu, że mieliśmy sporo czasu na busa, postanowiliśmy iść na pizzę do knajpki tuż przy przystanku autobusów do Krakowa.
Z wielkim smutkiem, a zarazem satysfakcją przyszło nam wracać do Krakowa, a w nim… cóż uda przypomniały nam o tym, że dosyć zdrowo cisnęliśmy po szlaku w tych trudnych warunkach.
Rzućże człowieku wszystko i chodźże w góry
Dojazd – obecnie do Szczyrku już nie jeździ bezpośredni autokar z Krakowa. Najlepszym rozwiązaniem jest jakiekolwiek połącznie do Bielska Białej, a z niego regularnie jeździ PKS do Szczyrku.
Z Węgierskiej Górki jeżdżą bezpośrednie autobusy przewoźnika Expres-Bus (połączenia Kraków-Rajcza). Pierwszy autobus z Krakowa rusza o 10:50 i w Węgierskiej Górce jest o 13:20 (więc ta opcja może przejść tylko gdy dzień jest długi). Ostatni kurs z Węgierskiej Górki do jest w tygodniu o 15:20, natomiast w niedzielę o 18:40.
Szlaki:
Niebieski Szlak: Szczyrk – Skrzyczne
Zielony Szlak: Skrzyczne – Malinowska Skała – Barania Góra – Schronisko Przysłop pod Baranią Górą
Czerwony Szlak: Schronisko Przysłop pod Baranią Górą – Barania Góra – Magurki – Węgierska Górka.
Jeżeli jesteś zainteresowany przeczytaniem relacji z tego odcinka GSB zapraszam do artykułu.
Mam nadzieję, że artykuł się podobał, jeżeli masz jakiekolwiek uwagi, pytania, śmiało pisz komentarze albo do mnie w prywatnej wiadomości na Facebook.
Do zobaczenia na szlaku
PS. A jeśli artkuł Ci się bardzo podobał, możesz wrzucić 5 gwiazdek, albo nawet i udostępnić 😉