Szkoła, szkoła, szkoła, nauka, nauka, nauka, matura, matura, matura… i po bólu. Dobrze jest z tej okazji nieco oderwać się od książek, siedzenia w domu, dobrze jest zrobić coś co rozładuje nasz stres i w tym pomógł mi wyjazd do Wiednia, który odbył się mniej więcej tydzień po maturze ustnej.
A było to tak…
Był ,,piękny” marcowy poranek, próba pobudki i przeciwstawienia się grawitacji, która jak wiadomo z rana jest kilka razy mocniejsza niż wszelkie przyjęte normy. Podczas wyłączania, już wtedy chyba piątego budzika w telefonie, słyszę i nie wierzę, sygnał telefonu dotyczący tego, że przyszła do mnie wiadomość na Facebooku. Pierwsza myśl ,,kto jest na tyle nienormalny, by do mnie pisać o tej porze”, po czym odczytałem wiadomość, a w niej ,,Krzysiek mamy bilety do Wiednia, za 26zł w obie strony z przesiadką w Katowicach, jedziemy 29 maja wieczorem, jesteśmy w Wiedniu 30 maja i w Krakowie 31 maja z rana”… Przeczytałem to dwa razy, bo ciężko było mi uwierzyć w to o czym właśnie się dowiedziałem. Nie będę ukrywał, że wiadomość obudziła mnie momentalnie, a przez głowę przeszło tylko jedno słowo, odrobinkę niecenzuralne.
No to jedziemy
Piątkowe popołudnie, czas się zbierać na dworzec, na którym byłem umówiony z kumplem nieco po 17, jadę z nadzieją, że pomimo piątku autokar nie będzie zbytnio opóźniony i ku mojemu zdziwieniu (i chyba nie tylko mojemu), przyjechał zgodnie z rozkładem, czyli ok 15min przed planowanym odjazdem. Wszystko pięknie, ładnie, czas się władować do autokaru, nie być przy tym staranowany, a przy okazji jeszcze znaleźć miejsce dla dwóch osób. Przez chwilę myślałem, że to niemal nierealne, ze względu na to, że ludzie rzucili się na niewinną Astromegę, jeszcze nim dobrze kierowca zatrzymał autokar… Tylko, że zrobili mały błąd, otóż rzucili się na pierwsze drzwi, a inni do luku bagażowego (Linia P12 do Gdańska, sporo osób miało bagaże), a tymczasem kierowca… zatrzymał się drugimi drzwiami tuż pod moim nosem, no więc kulturalnie zasiedliśmy przy stoliczkach. Zadowoleni z dobrej miejscówki zaczęliśmy podróż… od przeszło 40min wydostawania się z Krakowa (Tak, tak 40min zajął nam przejazd na odcinku MDA – Bramki A4, podczas, gdy przejazd Bramki A4 – Dworzec autokarowy w Katowicach, zajął nam… 50min).
Parę minut po godzinie 19 dojechaliśmy do Katowic, teraz ,,atrakcja specjalna”, czyli 4h oczekiwania na autokar z Warszawy do Wiednia. Na decyzje co robimy nie było trzeba długo czekać, była ona niemal momentalna ,,idziemy się przejechać tramwajem i coś zjeść”. Jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy. Około 22:30 pojawiliśmy się z powrotem na dworcu i punkt 23:00 ruszyliśmy do Wiednia, z jakże fajną miejscówką w pierwszym rzędzie, na górnym pokładzie Altano.

Hurra Wiedeń!!!
Po ok. 7h jazdy, ok 40min przed planowanym przyjazdem, dojechaliśmy do Wiednia. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to oflagowany tramwaj. Szybka burza mózgów i już wiedzieliśmy co to za flagi, jedna z nich to flaga Wiednia (no, o tym to akurat wiedziałem), a druga flaga… gejów. Otóż okazało się, że trafiliśmy na dzień w którym jest… parada równości (Raaany Boooskie, wszystko tylko nie to). Po wyjściu z autokaru, poszliśmy do metra, którym w ok 5min dojechaliśmy do pierwszego punktu programu, czyli Stephanplatz wraz z katedrą Św. Szczepana. Czemu akurat tam? Ponieważ katedra jest otwarta od godziny 6 rano, a poza tym o tej porze nie ma tam prawie nikogo (dotyczy to zarówno Stephandom, jak i Stephanplatz).
Sama Katedra jest najważniejszą i jedną z najstarszych świątyń w Wiedniu, ponadto jest jedną z największych w Europie. Ostateczny kształt katedry został nadany w 1511r. Jej długość to 107m, szerokość 34m, a najwyższa wieża ma 136,44m. Dach katedry pokryty jest kolorowymi dachówkami, które tworzą kształt cesarskiego orła Hansburgów oraz dwa herby: Wiednia i Austrii. Wnętrze jest stosunkowo surowe (a już kompletnie w porównaniu do katedry na Jasnej Górze), tak naprawdę zdobią go tylko piękne ołtarze. Katedra ma 22 dzwony. Największy z nich – Pummerin ma średnicę 314cm i waży ponad 20 ton (!!!). Najstarszy z dzwonów – Mały Dzwon – został odlany ok 1280r. W katedrze znajdują się 3 organy i… fortepian.




Po zwiedzeniu katedry św. Szczepana i krótkiej modlitwie ruszyliśmy dalej. Ponieważ byliśmy do przodu z czasem, a przyjechaliśmy nie tylko zwiedzać Wiedeń, ale także porobić zdjęcia komunikacyjne, udaliśmy się w okolice przystanku Schwedenplatz i tam porobiliśmy trochę fotek tramwajowych.
Jak tu pięknie!!!
Zrobiliśmy trochę zdjęć i udaliśmy się do stacji metra linii U4, którą pojechaliśmy na końcową stację, by przesiąść się na linię autobusową 38A i pojechać nią na wzgórze Kahlenberg. Po dojeździe i próbie nie uśnięcia w autobusie, poszliśmy do kościoła pod wezwaniem św. Józefa. Jest to kościół w którym czytano msze na intencję króla Jana Sobieskiego przed zwycięską bitwą z Turkami w 1683r. Jest to polski kościół, praktycznie wszędzie słychać polskie głosy, odbywają się tutaj także msze po Polsku. W środku kościółek jest bardzo skromny, nie ma zbędnego przepychu, nawet organy są malutkie… Zresztą z zewnątrz budynek w ogóle nie przypomina kościoła.
Po zwiedzeniu kościoła, stwierdziliśmy, że idziemy sobie siąść na krzesełkach, które są tuż przy tarasie widokowym, z którego można obejrzeć prześliczną panoramę Wiednia i okolic. Jest to punkt, który powinien być w każdym planie zwiedzania Wiednia.





,,Nie spać, zwiedzać, zap***ać”
Na Kahlenbergu spędziliśmy ponad 1h, siedząc sobie wygodnie na krzesłach i dziwiąc się, że nikt z restauracji do których te krzesła należały, nie miał do nas pretensji, że siedzimy, a nic nie zamówiliśmy, ba nawet jemy swoje jedzenie. No, ale koniec tego leniuchowania, czas goni, a tutaj jeszcze sporo do zwiedzenia i ryzyko deszczu popołudniu.
Zjechaliśmy autobusem linii 38A do pętli tramwajowej, na której kończy linia numer 38. Co w niej niezwykłego, że akurat tam pojechaliśmy zrobić zdjęcia? Ano to, że wykorzystuje ona układ ulic, tak więc przystanek dla wysiadających i wsiadających jest w wąskiej uliczce, między dwiema kamienicami.

Czas jechać dalej… no tak… tylko pojawił się problem, otóż kryzys. W związku z kryzysem i zmęczeniem stwierdziliśmy, że przejedziemy się do muzeum komunikacji miejskiej, a ponieważ z przystanku Swedenplatz jeździ zabytkowa linia autobusowa 78M, którą podjeżdża się do muzeum (Bilet w obie strony 2 Euro, bilet do Muzeum 6 Euro), więc stwierdziliśmy, że jedziemy tam… tylko, że nieco okrężną drogą, jadąc linią tramwajową numer 38, premetrem U6 i metrem U4, co zajęło nam chyba z 1h, zamiast może 15min linią autobusową 38A i metrem U4… Ale za to, jak nogi odpoczęły 😀

Nie lada gratka dla MKM.
Skoro już w końcu dojechaliśmy do Schwedenplatz, nie zostało nam nic innego, jak tylko czekać na wspomnianą wcześniej linię 78M. Jest ona obsługiwana zabytkowymi autobusami typu: Graf&Stift OGW-120, Graf&Stift Steyr LU 200 oraz Graf Steyr NL 205. My trafiliśmy na LU 200 i dobrze. Sama trasa do muzeum, mówiąc dosyć kolokwialnie ,,czterech liter nie urywa”, szukaliśmy miejscówek do sfocenia autobusu, ale jest to niemal niemożliwe.
Jeżeli zaś chodzi o muzeum, to tutaj sprawa wygląda nieco inaczej. Muzeum składa się z dwóch hali. Pierwsza z nich poświęcona jest tematowi metra. Można tam poznać historie metra, dowiedzieć się wiele ciekawostek o metrze na świecie i aż dziwne, że to właśnie w tej hali nie umieszczono symulatora metra, oraz wagonu metra, w którym można poznać jego budowę, zobaczyć kabinę itd… Ale spokojnie te atrakcje czekają w drugiej hali, w której to, po wejściu szczena opada bardzo nisko, a to dlatego, że w drugiej hali jest bogaty zbór zabytkowych tramwajów (w tym też technicznych) oraz autobusów. Są specjalne stanowiska gdzie można poznać historię wiedeńskiego metra, wiedeńskich tramwajów, zobaczyć stare mundury, zobaczyć stare mundury itp… nie można tylko wejść do pojazdów, no ale cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Muzeum bardzo polecam każdemu MKM, ale możecie zaoszczędzić te 2 Euro, no chyba, że na kalendarzu będzie, że kursuje OGW-120.






Czas na małe szaleństwo
Po zobaczeniu muzeum komunikacji miejskiej, ruszyliśmy się znów na Stephanplatz, ale tak szybko, jak tam się pojawiliśmy, tak szybko stamtąd uciekliśmy. Powodem były oczywiście tłumy ludzi.
Po szybkim spacerze po raz trzeci w tym dniu pojawiliśmy się na Swedenplatzu, tym razem po to, by przejechać tramwajem do ogromnego i pięknego parku, jakim jest Prater. Park ten został udostępniony w 1766r (wcześniej były to tereny łowieckie Habsburgów) i zajmuje powierzchnie 1700ha (!!!), czyli jest większy ponad 80x od Parku Jordana. Z parku masowo korzystają turyści i mieszkańcy Wiednia i okolic. W Parku znajduje się stadion i wesołe miasteczko.
Po dojściu z przystanku do Stadionu stwierdziliśmy, że nie mamy siły wracać, w związku z tym pojechaliśmy pociągiem parkowym do Wesołego Miasteczka (2,20 Euro na odcinku Stadion-Wesołe miasteczko). Widząc atrakcje jakie tam są nie mogłem się powstrzymać i ruszyłem na huśtawkę, która w skrajnych wychyleniach robi obroty… od razu się obudziłem, ale również zauważyłem jedną rzecz, która mi podpowiedziała, że trzeba się zwijać szybko do metra, otóż do Wiednia zbliżała się ściana deszczu. Po zejściu z huśtawki od razu udaliśmy się do metra. Co do Prateru warto zwrócić uwagę na diabelski młyn, który powstał w 1897 roku dla uczczenia 50 jubileuszu cesarza Franciszka Józefa I.





Pogoda bywa kapryśna
Jak się obawiałem, że deszcz dojdzie, tak doszedł, w związku z tym, poszliśmy się przejechać metrem. Nim zaczęło padać udało nam się zahaczyć o Operę i w tym momencie przypomnieliśmy sobie, że poza żelkami, kabanosami, czekoladom, batonem, bułką i chipsami nic nie jedliśmy od czasu pizzy w Katowicach, no, a że mój brzuch burczał głośniej, niż szczeka przeciętny pies, więc stwierdziliśmy, że musimy teraz coś zjeść… No horyzoncie był Burger King, ale prawdę mówiąc nie mieliśmy siły tam iść, o kasie nie wspominając, tak więc postanowiliśmy zjeść coś w budce, która była przy przystanku tramwajowym. Podeszliśmy do budki i od razu mi się mordka uśmiechnęła, jak zobaczyłem za 2,50 Euro bardzo lubiane przeze mnie bułki z mięsem. Nie pamiętam nazwy, nie wiem nawet co to za mięsko, wiem, że jest to austriacki przysmak. Po zjedzeniu ruszyliśmy się podmiejskim tramwajem (bo był pierwszy) przejechać się gdzieś, bo padało. W zasadzie jeździliśmy tak tramwajami i metrem, gdzieś tak do ok 19:00, zahaczając przy tym o Spittelau, gdzie znajduje się słynna spalarnia śmieci (dojazd U6 i U4), później pojechaliśmy na końcówkę linii U2, która znajduje się w… szczerym polu, jednak ze względu na deszcz nie robiliśmy tam zdjęć.
Następnym punktem był przystanek Stadpark, który znajduje się w środku parku. A pojechaliśmy tam, bo nadszedł ten czas, w którym należało opić nasz wypad do Wiednia. Na wielu forach było napisane, że warto się wybrać do knajpy, która nazywa się Bieramt i spróbować tamtejszego piwa (warzone na miejscu, cena 4 Euro) i powiem tak… MIÓD MALINA!!!! Polecam każdemu kto wybierze się do Wiednia podejść tam, to jest z 5min od przystanku Stadpark (linia U4), z którego to jedzie się jeden przystanek i na przystanku Karlsplatz przesiada się na linie U1, którą to w 5min jest się na dworcu autobusowo-kolejowym.






Czas wracać
Po wypiciu wyyyybitnie smacznego piwa, podziękowaniu barmanowi za radę przy wyborze, spłukani praktycznie do zera z kasy, ruszyliśmy na przystanek Stadpark, przejechać jeden przystanek do linii U1 i… pojechać na Stephanplatz, bo rzekomo katedra jest ładnie oświetlona… cóż no oświetlona jest, ale bez sensacji, a po zobaczeniu ekipy z parady równości bardzo szybkim tempem ruszyliśmy z powrotem do metra, jadąc już bezpośrednio na dworzec autokarowy, na którym już się toczyła kolejna wojna o wejście do PB, a my? A my jak to zwykle, dobrą miejscówkę mieliśmy, otóż w drugim rzędzie od przedniej szyby 😀 Ruszyliśmy, dojechaliśmy do Bratysławy, a później to już dopiero pamiętam wjazd do Polski, w którym obudziły pasażerów… tak zgadliście dziury.
Po przyjeździe do Katowic, mieliśmy 2,5h do autokaru do Krakowa, w związku z tym poszliśmy na herbatkę na dworzec kolejowy… i jedna uwaga ZARZĄD TEGO DWORCA, OGARNIJCIE SIĘ!!!! Bo jak można brać 2,5zł za to, że ktoś musi skorzystać z toalety?
Dość sporo czasu przed planowanym przyjazdem autokaru czekaliśmy już na dworcu, bo stwierdziłem, że nocny kurs z Gdańska, to pewnie przyjedzie przed czasem, no i tak też było, był prawie 40min przez planowanym odjazdem, w związku z tym skorzystaliśmy z okazji i znów się dobrze ustawiliśmy, czyli stoliczki 😀
Około 9:30 dojechaliśmy do Krakowa, no i tym sposobem nasz trip dobiegł końca, wróciliśmy padnięci, głodni, ale warto było.
Podsumowując, jednodniowy trip do Wiednia jest bardzo dobrą opcją, dla osób, które pracują w tygodniu, albo mają szkołę, studia itd. Godziny odjazdów i przyjazdów są dosyć dobre, bo z Krakowa odjazd 17:40, a w Krakowie 9:40, więc można się jeszcze wyspać przed poniedziałkiem. Jeżeli chodzi o Wiedeń, to polecam każdemu, jest to przecudne miasto, masę rzeczy do zobaczenia, perfekcyjna komunikacja miejska. My nie zdążyliśmy zwiedzić wszystkiego, ale niemal pewne jest, że do Wiednia jeszcze zagościmy i zwiedzimy to, czego nie widzieliśmy. A jeśli chodzi o mnie… Cóż ja w tym mieście się zakochałem, po prostu jest dla mnie cudowne i piękne.
POZDRAWIAM 😀