Warszawa, stolica naszej pięknej Polski… Siedząc dziś pomyślałem, że to chyba właśnie wypad do naszej stolicy powinienem opisać w pierwszej kolejności, a dopiero później pisać o tripach do stolicy Austrii czy Węgier… Jednak tak się stało, że tak się nie stało. Ale przejdźmy już do samego opisu tripu, a nie filozofowania…
A zaczęło się tak….
Był pewien piękny, czerwcowy poranek… tzn. jak mnie pamięć nie myli lało, tak, że postanowiłem pilnować Facebooka i chyba na tym zyskałem, bo w pewnym momencie, jakże przeze mnie lubiany czerwony przewoźnik w ramach ,,konkursu, kto da niższą cenę na trasie Kraków-Warszawa”, poinformował o promocji do Wawy. Po dosyć szybkich wymianach zdań ze znajomymi, trafiła… tak tym razem trafiła się znajoma do zrealizowania tripu. I tym sposobem chwilę później mieliśmy bilety za 10zł w obie strony… tzn. w sumie to za 14zł, ale nie ma co wnikać. Oczywiście, jak w przypadku każdego mojego wypadu staram się ograniczać koszty do minimum, więc jedynym kursem, ktory mnie interesował, był kurs przez noc, powrót najwcześniej następnego późnego wieczoru. I tak też autokar z Krakowa mieliśmy chyba 1:35, a z Warszawy chyba 18:10. Co brałem też pod uwagę to to, by oszczędzić chociaż odrobinkę na atrakcjach, dlatego w Warszawie byliśmy w czwartek, bo niby miało być sporo muzeów za darmo… tja… ale o tym później.
Jadę ja… a konkretnie jedziemy my…
Ze znajomą byłem umówiony coś koło 0:30 przy Placu Inwalidów, tak by spokojnie podjechać sobie nocnym autobusem na Dworzec i tam jeszcze przesiedzieć 0,5h do przyjazdu autokaru.
Po wejściu do autokaru, w przeciągu paru sekund zauważyliśmy typową polską cebulę, czyli ludzie, którzy śpią rozwalając się przy tym na dwóch siedzeniach… na nasze szczęście zaraz po wyjściu na górny pokład zauważyliśmy miejsce dla dwóch osób.
Do Warszawy przyjechaliśmy kilka minut przed planowanym czasem, co oznaczało ni mniej, ni więcej niż to, że mój plan nie będzie tak napięty… Koniec końców i tak nie został zrealizowany.
Zwiedzamy
Ledwo przytomni wyszliśmy z autokaru, no i się zaczęło.
W pierwszej kolejności obraliśmy kierunek na centrum, a konkretnie na Costa Caffe. Po jakiś 30min siedzenia w Costa Caffe zmusiłem się do podniesienia swoich czterech liter z wygodnych foteli i rozpoczęła się właściwa część wycieczki.
Na dobry początek ul. Krakowskie Przedmieście. Chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego? A jeśli trzeba, to tylko zaznaczę, że wtedy była godzina tak… może 6:30, więc muzea jeszcze pozamykane.
Na Krakowskim Przedmieściu wchodziliśmy do wszystkiego co było otwarte, czyli koniec końców do… dwóch kościołów. Pierwszym z nich był kościół Sióstr Wizytek. Jest to kościół, którego budowa została zakończona w 1763 roku (jeżeli chodzi o wygląd, jaki możemy zobaczyć obecnie). Nie będę zanudzał kwestią architektury, historii itd, bo nie chciałbym, żeby podczas czytania, Wasze głowy nagle wylądowały na klawiaturze, natomiast uważam, że warto zaznaczyć pewną ciekawostkę odnośnie tego kościoła. Otóż w tym kościele w latach 1825-26, grał na organach Fryderyk Chopin będąc uczniem Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie tamte organy zostały wymienione na nowe.

Po krótkiej wizycie w kościele Sióstr Wizytek, udaliśmy się do jakże słynnego miejsca w Warszawie, zwanego Pałacem Prezydenckim… a raczej na Plac przed nim, znanego ze ,,spektaklu” ,,Gdzie jest krzyż”… dobra już przestaję, już nic nie piszę o tamtym. Nasz widok, o tak wczesnej porze zaskoczył chyba nawet ogrodnika, który pielęgnował rośliny… no bo z drugiej strony, kto normalny pojawia się o tak wczesnej porze na Krakowskim Przedmieściu?

Po szybkim minięciu Pałacu Prezydenckiego, przeszliśmy do przepięknego kościoła Św. Anny i aż żałowałem, że nie wybrałem nocnego kursu do Krakowa, bo akurat w ten dzień, gdy byłem w Warszawie, w tym kościele był koncert organowy, a kto jak kto, ale tamtejszy organista niesamowicie gra na organach. Sama świątynia ma już ponad 560 lat, ale w 1948 roku, podczas budowy trasy W-Z, a konkretnie podczas budowy tunelu pod Placem Zamkowym, niewiele brakło, by świątynia legła w gruzach, jednak w odpowiednim momencie zauważono, że wskutek usunięcia masy ziemi, zaczęła osuwać się wysoka skarpa oraz spękania murów i sklepienia kościoła. Niebezpieczeństwo zniszczenia świątyni zażegnali inżynierowie z Politechniki Warszawskiej.


Klimatyczne Stare Miasto
Skoro już byliśmy na placu Zamkowym, gdzie sobie odpoczęliśmy, sprawą niemal oczywistą było, że idziemy się przejść zobaczyć Stare Miasto. Z Placu Zamkowego udaliśmy się w kierunku Tarasu Widokowego na Gnojnej Górze. Następnie przez Rynek udaliśmy się w kierunku Murów Obronnych Starego Miasta. Podczas przejścia wzdłuż murów obronnych, stanęliśmy na chwilę przy pomniku Małego Powstańca. Upomina on wszystkich młodych ludzi, który w okresie Powstania Warszawskiego służyli jako łącznicy lub sanitariusze. Z inicjatywą wybudowania pomnika wystąpili harcerze, również i oni uzbierali fundusze, które były potrzebne do wybudowania tegoż pomnika.
Po przechadzce wzdłuż Murów Obronnych, stwierdziliśmy, że… się pogubimy, a co tam? Koniec końców z pomocą Policji znaleźliśmy się przy Katedrze Polowej Wojska Polskiego, do której przyciągnęły mnie dziwne odgłosy. Okazało się, że w środku wojsko robi ćwiczenia, prawdopodobnie do jakieś uroczystości… nie wiem, ja się nie znam, ale stwierdziłem, że nie będę im przeszkadzał.







Paw, biegające za Tobą wiewiórki i spokój… to muszą być Łazienki Królewskie.
Skoro już wiadomo, gdzie nasze nogi nas zaprowadziły, to nie będę pisał po raz kolejny, że wybraliśmy się autobusem do Łazienek Królewskich…. UPS… Gdzie poszliśmy.
W parku pierwsze kroki skierowaliśmy na ławkę, naprzeciwko pomnika Chopina. Po pożywieniu się kabanosami i zagryzieniu żelkami udaliśmy się w kierunku Pałacu na Wodzie. Tam się dowiedzieliśmy, że jedyne co jest dziś darmowe w Łazienkach to Biały Domek… No lepsze to niż nic. Po zwiedzeniu prześlicznego wnętrza, udaliśmy się w dalszą drogę, chociaż pewna wiewiórka tego nie do końca chciała… Chyba się zakochała i zwariowała na moim punkcie… SO SWEET 😀





Śniadanie na przystanku i Muzeum Kolejnictwa.
Po wyjściu z Parku, z którego nie miałem zbyt ochoty się zbierać, poszliśmy do sklepu po bułki… a ponieważ nie było zbytnio miejsca i czasu by zjeść, to po dojeździe w pobliżu Muzeum Kolejnictwa stwierdziłem na nieużywanym przystanku autobusowym ,,Pier*** ja siadam na ławce i jem”… Nie wiem tylko czemu kierowcy na mnie dziwnie patrzyli… Turysty nie widzieli?
Po posileniu się, jakże pożywnym posiłkiem, złożonym z bułki i kabanosów ruszyliśmy do Muzeum Kolejnictwa. Nie powiem, całkiem fajne muzeum, dużo modeli z różnych epok, makiety kolejowe, symulator jazdy pociągiem lub metrem (tzn tak naprawdę darmowe aplikacje, które można sb samemu pobrać na komputer, ale oj tam), różnorakie mapy, stroje, a na zewnątrz stare lokomotywy i wagony, przy czym akurat w tym przypadku to dużo bogatszą kolekcje ma skansen w Chabówce.



Obowiązkowy punkt przy zwiedzaniu Warszawy.
Parę kroków od Muzeum Kolejnictwa, znajduje się obowiązkowy punkt na mapie wszystkich wycieczek do Warszawy, nie tylko dla polaków, ale dla ludzi z całego świata… Nie nie Pałac Kultury i Nauki, choć to też, jednak ze względu na pogodę odpuściliśmy sobie tracenie kasy na wyjazd na górę… Konkretnie mam na myśli Muzeum Powstania Warszawskiego.
Cóż… prawdę mówiąc ciężko mi opisać wizytę w tym muzeum, ale postaram się, jednak ostrzegam, że to będzie lepienie myśli, bo raz, że byłem już zdrowo padnięty, a dwa, że tam trzeba po prostu być, żeby poczuć to jak tam jest.
Podczas wizyty w muzeum można poczuć się jak w Warszawie podczas powstania, odgłosy wybuchów, strzałów, ludzi to wszystko potęguje. Wizyta w tym muzeum to jest więcej niż wszystkie historie razem wzięte, po pierwsze można usłyszeć relacje ludzi, którzy tam byli (dzięki słuchawką, które co jakiś czas się pojawiają), poprzez zbieranie kartek z kalendarza można przeczytać opisy KAŻDEGO dnia Powstania Warszawskiego. można oglądnąć filmy (jeden film 3D, przedstawia animację zniszczonej Warszawy z lotu ptaka), drugi film jest już bardziej dokumentarny i przedstawia ulice zniszczonej Warszawy, zaraz po powstaniu… Niesamowicie na człowieka wpływa sala, gdzie na ścianach są zdjęcia listów dzieci, które podczas rozpoczęcia Powstania były na koloniach, różnych wyjazdach.
Wizyta w tym muzeum potrwała dobre 3h, a tak na dobrą sprawę można by tam spędzić o wiele więcej czasu.




Jemy, pijemy i wracamy
Po wyjściu z Muzeum Powstania Warszawskiego mieliśmy zamiar wybrać się do Pałacu Wilanowskiego, ale ze względu na to, że zaczął padać deszcz, byliśmy głodni i zmęczeni, więc poszliśmy do Galerii Złote Tarasy coś zjeść… Skończyło się na Burger Kingu. Po jakże zdrowym posiłku, pojechaliśmy na belgijskie piwko, w Delirum Tremems, a następnie tramwajem na dworzec, z którego odjeżdżał PolskiBus… W sumie miałem nadzieję, że chociaż usnę przy powrocie, a tu taki… no… nie usnąłem.
Po powrocie do domu jak walnąłem na łóżko, tak mnie zaraz nie było.
Nie będę ukrywał, ze kolejny wyjazd do Warszawy, to była tylko przejażdżka poprzechadzać się po ,,stolycy”, bo byłem już wiele razy, więc żadnej nowości nie było… no prócz Muzeum Kolejnictwa. Ten wyjazd też pokazał mi, ile jestem w stanie przetrwać bez snu… czyli 36h bez snu, z prawie 12h zwiedzania… Nie jest źle.
W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować Alicji, za to, że skusiła się pojechać z takim wariatem jak ja, na nie urywajmy dosyć męczący trip.
Mam nadzieję, że artykuł się podobał, jeżeli macie jakieś zastrzeżenia co do stylu w jakim piszę, czy też jeżeli widzicie jakieś błędy to piszcie, ja obiecuję poprawę i więcej grzechów nie pamiętam.