Wiosna to jedna z najpiękniejszych pór roku. Natura zaczyna budzić się do życia, robi się coraz cieplej, na każdym kroku można natknąć się na kwiaty. Poza tym z wiosną nierozerwalnie łączą się dwie przyjemne rzeczy, pierwsza to święta Wielkanocne, a druga to długi weekend majowy. I właśnie o tym drugim chciałbym dzisiaj napisać. Przedstawiam Wam kolejną propozycję spędzenia długiego weekendu majowego.
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że artykuł nie będzie poradnikiem, a jedynie opisem majówki, którą spędziłem w Poznaniu i okolicach.
A zaczęło się tak:
Wyjazd do Poznania na długi weekend był moim drugim wyjazdem do tego miasta. I o ile za pierwszym razem nie mogłem się do niego przekonać, o tyle tym razem zdecydowanie bardziej mi się podobało.
Naszą wycieczkę zaczęliśmy, podobnie jak wiele poprzednich i wiele następnych wyjazdów, od krótkiej wizyty w Starym Porcie w Krakowie, z którego to udaliśmy się na stację Kraków Główny, po to by nieco po 22, wygodnie ułożeni na łóżkach w kuszetce, ruszyli IC Przemyślanin do… Rzepina.
Zapewne część z Was, a zwłaszcza Ci, którzy podobnie jak ja, siedzą w temacie kolejowym, zastanawiają się, po co pojechałem do Rzepina, skoro IC Przemyślanin ciągnie drugą grupę wagonów do Ustki przez Poznań? Ano powody były dwa. Pierwszy z nich to fakt, że w drugiej grupie nie ma kuszetek, ani wagonów sypialnych, a drugi fakt był taki, że pierwszego dnia wycieczki postanowiliśmy zaliczyć jeszcze jedna atrakcję, która jest zaznaczona na Mapie Zdrapce Polski, a którą to sukcesywnie zdrapuje po wycieczkach z moją dziewczyną.
Zatem po przyjeździe do Rzepina mieliśmy kilkadziesiąt minut na przesiadkę do pociągu, którym przejechaliśmy do stacji… Świebodzin
Dzień 1: Świebodzin
Tak dokładnie ten Świebodzin, który nieudolnie próbuje być Rio De Janeiro, a jedyne co je łączy to pomnik Chrystusa. No, ale skoro twórcy zdrapki wyróżnili to miasteczko, to trzeba było w końcu go odwiedzić, natomiast już teraz mogę powiedzieć, że to był pierwszy i ostatni raz, gdy tam byłem, ale o tym za chwilę.

W Świebodzinie pojawiliśmy się dość wcześnie rano i w pierwszej kolejności postanowiliśmy udać się pod słynny pomnik Chrystusa, który oddalony jest od dworca PKP o jakieś dwa kilometry. Przyznam szczerze, że nie jestem jakimś nadgorliwym katolikiem, niemniej jednak pomnik robi naprawdę spore wrażenie. Sama statua ma wysokość 22m, czyli mniej więcej 8 piętrowy blok, jest to zresztą najwyższy tego typu pomnik na świecie. Z ciekawostek warto dodać, że w 2010 roku pomnik otrzymał prestiżową nagrodę Makabryła Roku.
Spod samego pomnika roztacza się wspaniały widok na Świebodzin i zdecydowanie bardziej atrakcyjny na pola rzepaku.

Po odkryciu, że póki co nie kupię pamiątki z tego miejsca (byliśmy zbyt wcześnie) udaliśmy się do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. I tutaj całkiem pozytywne zaskoczenie, bo o ile z zewnątrz znów budynek zasługuje na Makabryłe, o tyle w środku jest naprawdę bardzo ładnie, a najbardziej podobała mi się chrzcielnica i jej otoczenie, ale niech to zdjęcie prawdę powie.


Po wyjściu z sanktuarium udaliśmy się w kierunku centrum, po drodze mijając most z pięknymi zapachami natury i przystając w miejscu, które na google oznaczone jest jako podwórko ,,Street Art”. Początkowo miałem nadzieję, że jest to coś rodzaju pewnego podwórka we Wrocławiu (o którym też kiedyś coś napiszę), jednak po wejściu miałem trzy skojarzenia. Pierwsze, że zaraz mi się oberwie, drugie, że zaraz mi ktoś porwie dziewczynę, a trzecie, że chyba ktoś lubi kolekcjonować śmieci.
No cóż ruszyliśmy dalej. Naszym następnym przystankiem był rynek.

Na rynku są trzy ciekawe rzeczy: Muzeum Regionalne, Ławeczka Czesława Niemena i Pomnik Sukiennika Świebodzińskiego, bowiem nie wiem, czy wiecie, że to właśnie z tkactwa i sukiennictwa Świebodzin dawniej słynął. Nieco później doszło kuśnierstwo i grabarstwo, a jeszcze później piwo.
Na miejscu zrobiliśmy kilka zdjęć i uświadomiliśmy sobie, że w tym mieście nie ma absolutnie… nic godnego uwagi, zatem postanowiliśmy zagrzać się w kawiarni Słodki Klimat.
W kawiarni zjedliśmy śniadanie w postaci przepysznego ciasta, Werka przepijała smaczną kawą, a ja przepiłem herbatą… która zdecydowanie tak smaczna już nie była, tym bardziej przy tej cenie. Natomiast zdecydowanie polecam wybrać się tutaj na ciacho, ale nie polecam przesiadywać zbyt długo, bo możecie trafić na obsługę, na którą my trafiliśmy i która chyba miała nieco dość, że dwoje klientów przesiaduje już godzinę w kawiarni i siąpi herbatę i kawę (dodam, że stoliki były wolne).
Mając przed sobą perspektywę jeszcze dość długiego czasu oczekiwania na najbliższy pociąg do Poznania, zrobiliśmy na rozgrzewkę mały marszobieg (czyli typowe tempo naszego przemieszczania się po jakimkolwiek mieście) i… wróciliśmy pod pomnik Chrystusa kupić pamiątki i ponownie wróciliśmy do centrum, na dworzec. Chwilę później siedzieliśmy już w pociągu InterCity do Poznania.
Poznań miasto doznań, część pierwsza
Nasze zwiedzanie Poznania było trochę rozbite. Planowaliśmy zobaczyć kilka rzeczy popołudniu dnia pierwszego, popołudniu dnia drugiego i przez cały trzeci dzień, a następnie w czwarty tylko kupić rogale do domu, podczas przesiadki z pociągu z Gniezna, na pociąg do Krakowa. Plan oczywiście pozmienialiśmy, ale o tym później.
Gdy już udało mi się odnaleźć na najwspanialszym dworcu w Polsce, a co za tym idzie wyjść z niego, nasze brzuchy zaczęły wzdychać, stękać, jojcyć i ogólnie być niezadowolone. Nasze potrzeby skutecznie zaspokoił włoski bar Piccolo. Ogólnie na miejscu fajerwerków nie ma, jeżeli chodzi o sposób podania czy wystrój, natomiast porcje i ceny są naprawdę dobre, dlatego zarówno nasze brzuszki jak i portfele wyszły z lokalu zadowolone.
Akurat w momencie, gdy jedliśmy minęła godzina, od której mogliśmy się zameldować w apartamencie. Spaliśmy w Pensjonacie Pentagos, który znajduje się tuż obok Targów Poznańskich. Szczerze polecam, standard pokoju pasuje do dobrej klasy hotelu, ale jest znacznie tańszy. Mieliśmy lodówkę, czajnik, wyciszone okna, wygodne łóżka, przestronną toaletę. Nic dodać, nic ująć. No może jedynym minusem jest brak klimatyzacji.
Po zameldowaniu i zostawieniu bagażu ruszyliśmy na zwiedzanie. Zaraz po wyjściu z hotelu moim oczom ukazała się Poznańska Linia Turystyczna, a na niej krakowsko-poznański skład N-ek. Mianowicie w tym roku Kraków wypożyczył Poznaniowi wagon motorowy typu Konstal 4N1 o numerze bocznym 43, podczas gdy Poznań wypożyczył nam wagon 102N o numerze bocznym 1.

Tyle z ciekawostek komunikacyjnych. My tymczasem, ze względu na stosunkowo późną porę (w stosunku do godzin otwarcia muzeów), wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy do muzeum ,,Brama Poznania”. Przed wejściem zatrzymaliśmy się jeszcze w Ghiacci Cafe zjedliśmy deser w formie lodów o smaku… aloesowym. Jeżeli ktoś lubi te smaki (a my uwielbiamy) to gwarantuję niebo w ziemi gębie.
A teraz o muzeum. Opowiada ono o historii Poznania oraz tym jak powstawało Państwo Polskie. Moim zdaniem jest ono wzorem do naśladowania, jeżeli chodzi o przekazywanie wiedzy i organizację wystawy. Zwiedzanie możliwe jest na dwóch trasach. Pierwsza trasa jest przeznaczona dla rodzin z dziećmi, druga dla dorosłych. Po muzeum oprowadza nas audio przewodnik. Zresztą w ramach wejścia do muzeum, można również wypożyczyć audio przewodnik na zwiedzanie Ostrowa Tumskiego wraz z katedrą. Na trasie zwiedzania jest cała masa elementów interaktywnych, zarówno takich dla dzieci, jak i dorosłych. Dodatkowo na trasie dla dzieci są specjalne pokoje, które poprzez zabawę opowiadają dzieje miasta oraz Polski. Warto też wyjść na taras widokowy, który znajduje się na dachu i z którego roztacza się piękny widok na okolicę.
My w muzeum spędziliśmy około dwie godziny i wiemy, że gdyby nie goniący nas czas (to znaczy czas zamknięcia muzeum) spędzilibyśmy tam dużo więcej czasu.
Po zwiedzeniu muzeum przeszliśmy przez Most Jordana na Ostrów Tumski. Jednak nie spędziliśmy tam zbyt dużo czasu, bo planowaliśmy wrócić w to miejsce za dwa dni.
Następnie Mostem Bolesława Chrobrego przeszliśmy przez Wartę i udaliśmy się do Parku Stare Koryto Warty. W tym miejscu powoli zacząłem sobie uświadamiać, że Poznań jest bardzo zielonym miastem, gdzie niemal co parę minut można trafić na mniejszy lub większy park.
Kilka minut później dotarliśmy do Placu Kolegiackiego, na którym można zobaczyć fundamenty Kościoła Kolegiackiego. Z tego samego placu weszliśmy na teren… Urzędu Miasta Poznania. Tak, może to trochę dziwne, jednak postanowiliśmy wykorzystać pewien atut, który jest na dziedzińcu Urzędu, a mianowicie ławki/leżaki. Zrobiliśmy sobie na nich kilka minut chillout-u, ponieważ nasze stopy miały już serdecznie dość tego dnia. A ponieważ to miejsce ma w sobie pewien urok, to bardzo szybko chillout zmienił się w sesje fotograficzną.


Gdy stwierdziliśmy, że czas przerwy minął, poszliśmy kupić słynne Rogale Świętomarcińskie, a następnie wróciliśmy do apartamentu, gdzie resztkami sił zamówiliśmy pizzę, zjedliśmy ją, ogarnęliśmy się i momentalnie usnęliśmy.
Dzień 2: Wolsztyn
Drugi dzień naszej majówki zaczęliśmy bladym świtem, a w zasadzie jeszcze przed świtem, bowiem tego dnia czekała nas wycieczka do Wolsztyna.
Aby takową wycieczkę zrealizować pociągiem, musieliśmy być na ,,chlebaku” maksymalnie o 5:45, bowiem o 5:51 odjeżdżał pociąg do Wolsztyna.
Nie pojechaliśmy tam przypadkowo. Podczas tegorocznej majówki parowozownia Wolsztyn obchodziła swoje 115 urodziny. Z tej okazji przygotowano szereg atrakcji, ale o tym później.
Do Wolsztyna dojechaliśmy około 7:40, czyli jeszcze na długo przed rozpoczęciem obchodów jubileuszowych. W związku z tym, że pogoda sprzyjała postanowiliśmy przejść się po Parku Wolsztyn, który zlokalizowany jest po wschodniej stronie Jeziora Wolsztyńskiego.
Park jest przepiękny, zagłębiając się w nim można zapomnieć o tym, że kawałeczek dalej jest centrum miasteczka. Jedynym minusem były liczne odchody wszechobecnych gęsi. Niemniej warto tutaj przyjść, przespacerować się, dać odpocząć głowie i oczywiście porobić zdjęcia, dużo zdjęć.
Niecałe dwie godziny później ponownie pojawiliśmy się na stacji kolejowej. O 9:30 odjeżdżał pierwszy kurs parowozu. Przejazd w obie strony trwał około godzinę i był dla nas ogromną frajdą. Nie tylko fakt, że skład prowadził parowóz, ale również to, że można było przejechać się przedwojennymi wagonami. Oczywiście w stosunku do naszej górskiej trasy z Chabówki do Kasiny Wielkiej, ta trasa nie była aż tak malownicza, brakowało ciasnych łuków, stromych podjazdów i zjazdów. W zamian za to można było obserwować stada saren, które były wszechobecne.

Po powrocie do Wolsztyna poszliśmy do parowozowni, do której, z okazji Jubileuszu wstęp był bezpłatny. W Parowozowni czekał szereg atrakcji, można było wejść do większości parowozów i wagonów, na Hali czekała na nas wystawa modeli parowozów w różnych skalach, można było zajrzeć w różne zakamarki warsztatów, przejechać się symulatorem EU07 oraz zwiedzić malutkie muzeum poświęcone parowozowni. Nie na samej parowozowni się kończyło, bo w ramach obchodów, można było oglądnąć różne filmy związane z parowozownią. Te były odtwarzane w kinie, które znajduje się w budynku dworca kolejowego.
Gdy nasze oczy i umysły nacieszyły się już wszystkimi atrakcjami, nadszedł czas powrotu do Poznania. Podczas, gdy szynobus pędził w stronę Poznania, my zaczęliśmy tworzyć plan na drugą część dnia
Poznań miasto doznań – część druga
Nie mieliśmy konkretnego planu na drugi dzień, a w zasadzie popołudnie w Poznaniu, dlatego po wejściu do pociągu, a raczej Zastępczej Komunikacji Autobusowej, zaczęliśmy układać plan na kolejne godziny.
W pierwszej kolejności zaplanowaliśmy obiad, co nie powinno zdziwić nikogo, kto nas zna. Tym razem postanowiliśmy wejść w tradycyjną polską kuchnię. Już przed wyjazdem znalazłem pewien bar, który ma świetne opinie i myślę, że jest dobrze znany poznaniakom, a był nim Schaboszczak od Dziadka.
Okazało się, że nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł, jednak obsługa była na tyle sprawna, że nie staliśmy zbyt długo w kolejce. Parę minut później schabowy z solidną ilością kopytek leżał na moim talerzu, a ja zastanawiałem się jakim cudem mam zmieścić taką porcję. Na szczęście sztuka ta udała się, jednak zarówno mi, jak i mojej dziewczynie ciężko było się ruszyć po tak solidnym obiedzie.

Skoro zaplanowaliśmy już obiad, to trzeba było zaplanować coś na resztę dnia. Już podczas powrotu postanowiliśmy, że zaliczymy dwa słynne miejsca w Poznaniu.
Zatem zaraz po zjedzeniu obiadu w Schaboszczaku ruszyliśmy w kierunku Parku Wilsona. Myślę, że ktoś kto zna Poznań, domyśla się co było naszym celem. A celem tym była słynna Palmiarnia.
Palmiarnia Poznańska funkcjonuje już ponad 110 lat i jest największą tego typu placówką w Polsce i jedną z największych w Europie. W przepięknym budynku można zobaczyć 17 tysięcy roślin siedmiuset gatunków, z różnych klimatów. Nic zatem dziwnego, że przyciąga tłumy, a tym bardziej w weekend majowy. Na szczęście bilety do Palmiarni kupiliśmy online wracając z Wolsztyn. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, bo omija się wtedy kolejkę do kasy, chociaż brakuje trochę organizacji w tym wszystkim, bowiem dopiero po chwili połapaliśmy się, że nie należy stać w kolejce.

W samej Palmiarni byłem już drugi raz i tak samo jak za pierwszym razem tak i teraz klimat tego miejsca mnie urzekł. Aczkolwiek mam wrażenie, że coś się popsuło, ponieważ za pierwszym razem bardzo wyraźnie czuć było przejście między strefami klimatycznymi. Tym razem tych różnic nie było. Niemniej przejście wśród tych wszystkich roślin, zrobienie malej sesji fotograficznej zajęło nam trochę czasu. Na sam koniec (zgodnie z sugestiami Palmiarni) udaliśmy się do niewielkiej części, w której są akwaria z różnymi rybami. Niestety potwierdziło się moje odczucie z pierwszego pobytu, gdy stwierdziłem, że ta część jest zdecydowanie mocno zaniedbana.
Ostatnim punktem, którego tego dnia chcieliśmy zobaczyć był Park Cytadela. Jest to największy park w Poznaniu, który posiada dużą ilość przeuroczych ogrodów, które są szczególnie piękne na wiosnę.
Jest to park, którego niejedno miasto może pozazdrościć i wydaje mi się, że poznaniacy zdecydowanie korzystają z dobroci parku, ponieważ w słoneczne popołudnie, a w zasadzie już prawie wieczór było tam bardzo dużo ludzi. Jedni na spacerze, inni na rolkach, jeszcze inni na pikniku.
Ciekawa jest historia tego parku. Park ten powstał na fortyfikacjach, które zostały wzniesione w latach 1828-1839. Pierwsze starania, by ze zrujnowanego fortu stworzyć park zaczęły się w 1962 roku.

Obecnie na terenie byłego Fortu Winiary, znajduje się nie tylko park, ale również Muzeum Armii Poznań, Muzeum Uzbrojenia i Cmentarz Żołnierzy Radzieckich, no i oczywiście pozostałości samych fortyfikacji.
Niestety nam nie starczyło czasu, by zobaczyć muzea, natomiast są one w kolejce do zwiedzania, gdy ponownie wrócę do Poznania.
Po całym, dość ciężkim dniu wróciliśmy do hotelu. Jeszcze przez chwilę myśleliśmy o wyjściu na miasto do jakieś knajpy, ale prysznic, wygodne łóżko i wczesna pobudka skutecznie anulowały ten pomysł.
Dzień 3 – Cały dzień w mieście rogala

Trzeci dzień naszej wycieczki poświęciliśmy wyłącznie na zwiedzanie Poznania. Zaczęliśmy go od spaceru do znanej nam ze Szczecina knajpy Bajgle Króla Jana, gdzie zjedliśmy przepyszne śniadanie w postaci bajgla Ave Cezar. W składzie znajdziemy takie pyszności jak pierś z kurczaka w parmezanie, sos Cezar z Grana Padano, czerwoną cebulką i sałatą. Nic tylko palce lizać.
Po zjedzeniu solidnego śniadania ruszyliśmy na pierwszą atrakcję tego dnia, a było nią Rogalowe Muzeum. Jak sama nazwa wskazuje jest to muzeum poświęcone Rogalom Świętomarcińskim. Jednak nie jest to typowe muzeum. Mianowicie w ramach jego zwiedzania, odbywa się warsztaty, podczas których można dowiedzieć się o historii tego pysznego, lokalnego przysmaku. Podczas warsztatów można poznać recepturę i osobiście zrobić swojego rogala. Na sam koniec każdy uczestnik otrzymuje tradycyjnego rogala. To znaczy w naszym przypadku prawie na sam koniec, ponieważ my wykupiliśmy specjalny warsztat, który odbywa się tylko raz dziennie, zaczyna się dokładnie o 11:00 i kończy dokładnie o 11:59. Czemu tak? Ponieważ kamienica, w której znajduje się muzeum, znajduje się dokładnie naprzeciwko wieży ratuszowej. Dokładnie o 11:59 wszyscy uczestnicy są już pod oknami i czekają na słynne poznańskie koziołki. Oczywiście osoba prowadząca warsztat, podczas tego specjalnego warsztatu opowiada nie tylko o historii związanej z rogalami, ale również z koziołkami.
Po smakowitym warsztacie ruszyliśmy dalej. Tym razem był to spacer po starówce. Niestety część starówki, w tym rynek jest w remoncie, no ale cóż, to oznacza jedno. Będzie trzeba tutaj jeszcze wrócić.

Krótki spacer zakończyliśmy (tymczasowo) pod Muzeum Pyry. Jest to kolejne muzeum o nietypowym podejściu do zwiedzania, ponieważ zwiedzanie to odbywa się po części w formie warsztatów. Już na dzień dobry dostajemy… Ziemniaka i otaczamy go w ulubionych przyprawach. Gdy nasz ziemniak wylądował w piecu, my rozpoczęliśmy zwiedzanie.
Podczas zwiedzania można dowiedzieć się bardzo wiele ciekawych rzeczy o czymś, co wydawałoby się tak proste jak Pyra, to znaczy ziemniak, znaczy kartofel, znaczy grula albo jak zwał tak zwał. Przewodnik opowiada o historii związanej z uprawą ziemniaków, odmianach, właściwościach. Wplata w to ogrom ciekawostek i humoru. Nie będę Wam nic zdradzał, jeżeli jesteście zainteresowani, to naprawdę warto wybrać się do tego muzeum. Dodam tylko jedną ciekawostkę, a mianowicie na świecie uprawianych jest około 1000 gatunków ziemniaka.
Gdy zdobyliśmy już niezbędną wiedzę, otrzymaliśmy wcześniej przyprawionego przez nas ziemniaka, dumni z naszych kulinarnych umiejętności ruszyliśmy dalej w świat.

Daleko nie zaszliśmy, bo Muzeum Pyry od Bramy Poznania dzieliło nas zaledwie 1,5km. Zapewne zastanawiacie się po kiego grzyba poszliśmy do tego muzeum, skoro byliśmy w nim zaledwie dwa dni wcześniej? Ano dlatego, że poszliśmy ponownie odebrać audio przewodnik, ponieważ postanowiliśmy wykorzystać przepiękną pogodę oraz fakt, że na bilecie z Bramy Poznania, przysługuje nam zwiedzanie Ostrowa Tumskiego z audio przewodnikiem.
Zwiedzanie zaczyna się od Śluzy Katedralnej, następnie audio przewodnik kieruje nas na Most Jordana, który był niegdyś głównym szlakiem tranzytowym Poznania.
Następnie dochodzimy do Bazyliki Archikatedralnej i Kościoła Najświętszej Marii Panny.
W dalszej kolejności udajemy się prawie na Most Chrobrego, gdzie kończy się Ostrów Tumski. Znów wracamy pod Bazylikę i skręcamy w ulicę Jana Lubrańskiego, gdzie znajduje się Muzeum Archidiecezji Poznańskiej. Wcześniej w tym budynku znajdowała się Akademia Lubrańskiego.
Następnie skręcamy w przepiękną uliczkę Księdza Ignacego Posadzkiego, przy której znajduje się bardzo ciekawe muzeum, a mianowicie rezerwat archeologiczny Genius Loci. Niestety na to również zabrakło nam czasu, ale musimy tam wrócić.
Po przejściu tej uliczki możemy udać się do Śluzy Katedralnej i zakończyć wycieczkę. Można również udać się do Bazyliki Archikatedralnej i z audio przewodnikiem ją zwiedzić (w przypadku wejścia z audio przewodnikiem, wstęp do bazyliki jest bezpłatny). Tak też zrobiliśmy.
Jak się okazało, w ramach zwiedzania audio przewodnik zaprowadził nas również do podziemi bazyliki.
Tak w dużym skrócie wygląda zwiedzanie Ostrowa Tumskiego z audio przewodnikiem. Nie rozpisywałem się tutaj o historii i o szczegółach, bo to temat na osobny artykuł, poza tym śmiem twierdzić, że część czytelników mogłoby to zwyczajnie znudzić.
Po dwugodzinnym spacerze po Ostrowie Tumskim tylko jedno nam było w głowie, JEDZENIE!!! Tym razem stwierdziliśmy, że mamy ochotę na to, by zjeść jakiegoś dobrego burgera. W zasadzie to taka nasza tradycja, że jeżeli jedziemy gdzieś, to musimy wejść do jakieś dobrej burgerowni. W Poznaniu padło na Fat Bob Burger. Skusiły nas bardzo wysokie oceny na Google. Jak się okazało nie są one przypadkowe, bo Burgery były przepyszne, dodatkowe przepijane dobrym drinkiem. Na plus na pewno zasługuje fakt, że czułem się pojedzony, ale nie ociężały jak to czasami bywa po niektórych burgerowniach.

Ostatnią atrakcją tego dnia były słynne Termy Maltańskie. Jako że mamy multisport to wejście na godzinę (albo półtora, nie pamiętam) mieliśmy w ramach pakietu. Postanowiliśmy również, że jeżeli nam się spodoba, to zostaniemy tam dłużej i dopłacimy, tym bardziej, że w Internecie opinie oraz zdjęcia były bardzo pozytywne.
Niestety w rzeczywistości okazało się, że nie dopłacimy, a nie dopłacimy, bo… nie było za bardzo co robić ze sobą w tym parku wodnym. Zanotowaliśmy następujące grzechy główne: Woda ciepła, ale nie gorąca jak na termach (z wyjątkiem jednego basenu), na bicze wodne trzeba bardzo długo czekać, a jak już się doczeka to są one zbyt delikatne, w gorącym basenie zdecydowanie zbyt mało miejsca. Ogólnie wieje nudą. Być może Kraków i okolice (mam na myśli Podhale) trochę zbyt nas rozpieściły w tych kwestiach.
Po wyjściu z Term, poszliśmy na tramwaj i nieco zniesmaczeni wróciliśmy do apartamentu. Na szczęście w telewizji szły kabarety, co zdecydowanie umiliło wieczór.
Dzień 4 – Gniezno, to znaczy prawie
Ostatni dzień majówki mieliśmy spędzić na zwiedzaniu Gniezna, natomiast ostatecznie doszliśmy do wniosku, że jednak zostajemy w Poznaniu. Bardzo duży wpływ na to miała przepiękna pogoda, która bardziej zachęcała do spacerów niż zwiedzania.
Postanowiliśmy zatem, że zostawiamy bagaże w skrytkach bagażowych na dworcu i wsiadamy do tramwaju, którym dojechaliśmy na pętlę Ogrody. Poznaniacy zapewne domyślają się co było celem naszej przejażdżki.
Zaraz koło pętli tramwajowej znajduje się Ogród Botaniczny. Jest on ogromny, podzielony na różne strefy roślinności. Co ciekawe wstęp jest całkowicie darmowy.
Stojąc przed mapą ogrodu nie do końca wiedzieliśmy, gdzie iść, bo można by tu spędzić cały dzień, a my niestety mamy dość mocno ograniczony czas. W końcu stwierdziliśmy, że pójdziemy, gdzie nas oczy i nogi poniosą, byle zdjęcia były ładne. A jak zobaczycie poniżej, zdjęcia wyszły niesamowite, wszystko przez rozkwitające rośliny. Co ciekawe historia ogrodu ma już 100 lat, bo w 1922 rozpoczęto prace nad budową tegoż miejsca. W ogrodzie można zobaczyć 6000 (tak sześć TYSIĘCY) gatunków roślin z niemal każdego klimatu.
Niestety, w ogrodzie, nie mogliśmy spędzić zbyt wiele czasu, ponieważ chcieliśmy podjechać na słynną Maltankę, czyli kolejkę parkową, tym bardziej, że w weekend majowy co drugi kurs obsługiwany był parowozem.
Gdy już dojechaliśmy do przystanku początkowego Maltanki i zobaczyliśmy kolejkę do kas już wiedzieliśmy, że możemy zapomnieć o tej atrakcji.
Cóż nie pozostało nic innego jak przejść się wzdłuż Jeziora Maltańskiego.
Jezioro to jest tak naprawdę sztucznym zbiornikiem o powierzchni około 67ha, co czyni go największym sztucznym zbiornikiem wodnym w Polsce.
W okolicy jeziora znajduje się szereg atrakcji. Oprócz wspomnianych Term Maltańskich i kolejki parkowej, w sąsiedztwie znajduje się min. całoroczny stok narciarski, Nowe Zoo, Biała Góra, Kopiec Wolności, tor saneczkowy, sztuczne lodowisko. Na samym jeziorze jest fontanna oraz tor regatowy.
Jedynym minusem był fakt, że chodniki i ścieżki rowerowe są zdecydowanie, ale to zdecydowanie zbyt wąskie.


Po spacerze wzdłuż jeziora wróciliśmy do centrum, by zjeść coś na pożegnanie z Poznaniem, a skoro Poznań, to pyry, a skoro pyry to Pyra Bar.
Jest to knajpa, która specjalizuje się w podawaniu wszystkiego co jest związane z ziemniakiem… znaczy przepraszam, z pyrą. Ja wybrałem zapiekankę ziemniaczaną i była to zdecydowanie najlepsza zapiekanka ziemniaczana, jaką jadłem do tej pory (moją mamę, która na pewno to czyta, serdecznie przepraszam).
Kolejnym, już ostatnim akcentem kulinarnym było udanie się po Rogale Świętomarcińskie, które tym razem kupowaliśmy nie tylko dla siebie, ale również do domu.
Po odstaniu swojego w kolejce, udaliśmy się do chlebaka, odebraliśmy bagaże ze skrytki i wsiedliśmy do TLK Pułaski, którym wróciliśmy do Krakowa.
Wszystko co piękne i smaczne kiedyś się kończy. Teraz zostały wspomnienia, większość pozytywnych, albo nawet bardzo pozytywnych.
Wyjazd ten nie był moim pierwszym wyjazdem do Poznania, ale również na pewno nie ostatnim. Zostało nam całkiem sporo do zobaczenia, między innymi Nowe Zoo, okolice Stawu Browarnego, Muzea w Forcie Winiary, Genius Loci, Park Świerczewo Szachty, a w okolicach między innymi Gniezno, Mosińska Kolej Drezynowa, podobno znakomite Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie, być może rezerwat meteorytów.
Dzięki za przeczytanie relacji z wyjazdu. Zapraszam do przeczytania innych artykułów o wyjazdach, zarówno tych mniejszych jak i większych.