Zimowe Karkonosze

Karkonosze to jedno z tych miejsc, do których uwielbiam powracać, niezależnie od pory roku. Podczas zeszłorocznego wyjazdu w lecie, obiecałem sobie, że muszę tam wrócić w zimie. Było to nie tylko moje postanowienie, ale też takie małe marzenie. I stało się, w lutym postanowiłem, że wyrwę się na kilkudniową wycieczkę.

Przyszło nam żyć w wybitnie popieprzonych czasach, gdy nic nie jest pewne. Tak samo do ostatniej chwili nie było pewne, jaki plan wdrożę podczas urlopu. A były trzy plany. Pierwszy, że pojadę do Livigno we Włoszech, drugi, że pojadę na narty na Słowację i trzeci, że ogarnę coś w Polsce. Drugi plan został przekreślony na długo przed rozpoczęciem urlopu. Pierwszy zaś był niepewny do ostatniej chwili, to jest do czwartku przed urlopem. Ostatecznie i z niego zrezygnowaliśmy, co spowodowało bardzo szybkie ogarnięcie czterech liter i zorganizowanie urlopu w Polsce. A ponieważ hotele zostały otwarte, już wiedziałem, gdzie jadę.

Dzień pierwszy: Jelenia Góra

Mniej niż 48h po decyzji, siedziałem już w pociągu TLK Artus jadącym z Krakowa do Gdyni przez Wrocław, w którym to miałem przesiadkę na pociąg IC Orzeszkowa… Ale w zasadzie, to przez przypadek w nim siedziałem, bo powinienem siedzieć w TLK Sudety jadącym bezpośrednio z Krakowa Głównego do Jeleniej Góry przez Kolejową Magistralę Podsudecką. Tylko, że tym razem, po całym tygodniu poranków w pracy, mój organizm powiedział pas i przespałem wszystkie budziki, budząc się o 6:30…. Podczas, gdy TLK Sudety odjeżdżają z Głównego o 6:42. Szybko anulowałem bilet i nieco w ostatnim momencie kupiłem kolejny na przejazd TLK Artus z przesiadką na IC Orzeszkowa. Niestety musiałem dopłacić do pierwszej klasy, bo druga była już pełna. Cóż, dobrze się zaczął wyjazd. Chociaż z drugiej strony, dobrze, że jechałem samemu i nikt nie musiał czekać tych dwóch godzin na dworcu.

Reszta podróży przebiegła bez żadnych problemów. Około 14:30 pojawiłem się w Jeleniej Górze, gdzie miałem zarezerwowany nocleg. Wiem, że to nieco dziwne, że jadę w Karkonosze i mam nocleg w Jeleniej Górze, ale w schroniskach miejsc już nie było, a w Karpaczu ceny były dwukrotnie wyższe.
Z drugiej strony nigdy wcześniej nie byłem w Jeleniej Górze, a ponieważ pogoda zachęcała do spaceru, to postanowiłem przejść się po centrum, a przy okazji zrobić zakupy przed wyjściem w góry. Po powrocie ze spaceru, zamówiłem sobie obiadokolację i przeszedłem w tryb ,,niechcemisię”.

Dzień drugi: Karpacz – Sowia Przełęcz – Śnieżka – Dom Śląski

Drugi dzień wycieczki zacząłem od przejazdu do centrum Karpacza, skąd prowadzi szlak na Sowią Przełęcz.
Początkowo szlak prowadzi dość głęboką doliną Sowią, która być może nie jest jakoś wybitnie ciekawą doliną pod względem widoków, ale za to jest bardzo ciekawa pod względem geologicznym, bowiem w dolinie Sowiej występują rzadkie minerały takie jak granaty, piropy, anatazy oraz rudy miedzi i ołowiu ze śladami złota. Osoby, które interesują się górnictwem, mogą zauważyć wiele śladów robót górniczych.
Przejście Doliną Sowią było bardzo przyjemną rozgrzewką, podczas której zrobiłem też chwilę przerwy na drugie śniadanie. Byłem świadomy, że wkrótce czeka mnie strome, ciężkie podejście (ciężkie, chyba bardziej ze względu na duży plecak), a ponadto tego dnia nigdzie się nie spieszyłem.
A nie spieszyłem się, ponieważ miałem do schroniska około cztery i pół godziny marszu (według letniego czasu przejścia), a była dopiero dziewiąta rano.
Chwilę później przekroczyłem ,,bramy” Karkonoskiego Parku Narodowego, serducho zaczęło mocniej bić… Tak, wróciłem tutaj, wróciłem w zimie.
A odnośnie do trasy, myślałem dość długo, czyby nie wstać około czwartej rano i nie pojechać do Kowar, zrobić trasę 6h, ale jakoś nie wyszło. Trochę żałuję tej decyzji, bo dłużej byłym na grzbiecie, gdzie co prawda bardzo mocno wiał wiatr, ale z drugiej strony bezchmurne niebo sprawiało, że człowiek połykał kolejne kilometry.

Wejście do doliny Sowiej.
Dolina Sowia.
Wiata w Dolinie Sowiej, idealne miejsce na przerwę.
Witamy w Karkonoskim Parku Narodowym!

Tuż przed wyjściem na Sowią Przełęcz doszedłem do punktu, w którym jest pas martwego drzewostanu, zniszczonego ponad 30 lat temu przez kornika. W tym miejscu zaczynają się bajeczne widoki. Ośnieżone resztki drzew, które nie poddały się kornikowi, albo zaczynają odrastać, perfekcyjnie kontrastujące z błękitem nieba.
Na Sowiej Przełęczy postanowiłem zrobić sobie mały pitstop, wypiłem mus owocowy, porobiłem trochę zdjęć i… po prostu podziwiałem co się dzieje wokół mnie. Sowia Przełęcz to też punkt, od którego niemal non stop będę szedł granicą Polsko-Czeską.

Ostatnie metry podejścia na Przełęcz Sowią.
Widok z Przełęczy Sowiej.
Przełęcz Sowia. Od teraz przez dwa dni zaczynamy wędrówkę szlakiem wzdłuż granicy.


Chwilę później doszedłem do czeskiego schroniska Jelenka. Zrobiłem tam kilka zdjęć, wypiłem łyk gorącej herbaty i ruszyłem na podejście na Czarną Kopę. Tam też moim oczom okazały się przecudowne widoki. Z jednej strony widok na Przełęcz Sowią i Skalny Stół, a z drugiej strony widok na królową Karkonoszy – Śnieżkę.
Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony warunkami, ponieważ niemal non stop śnieg był bardzo twardy, ale również bez lodu, dzięki czemu szło się bardzo przyjemnie. Co prawda okresami była konieczność przebicia się przez zawiany śnieg, ale to były pojedyncze sytuacje, które nie spowalniały zbytnio marszu. To też był dobry sygnał na kolejny dzień, bowiem drugiego dnia marszu (a trzeciego ogólnie) czekało mnie przejście całego Głównego Grzbietu Karkonoszy, o długości około 20km.

Czeskie schronisko Jelenka
Podejście na Czarną Kopę.
Podejście na Czarną Kopę.
Widok z Czarnej Kopy na przełęcz Sowią.
Widok z Czarnej Kopy na Śnieżkę.

Gdy tak sobie rozmyślałem ,,o jejku, jak mi tutaj cudownie, jak pięknie, jak bajecznie”, doszedłem do podejścia na Śnieżkę. Od strony Czarnej Kopy nie jest ono jakoś bardzo męczące, mamy tutaj tylko 173m podejścia na jednym kilometrze, tylko tyle, że w tym miejscu pojawił się bardzo silny wiatr, który skutecznie utrudniał podejście, zwłaszcza osobom, które miały cięższe plecaki. Ja kilkukrotnie czułem, jak wiatr próbuje mnie spychać.
Ostatecznie srogo przewiany doszedłem na szczyt Śnieżki. Trzeci raz w życiu pojawiam się na tym polsko-czeskim szczycie, zaliczanym zarówno do Korony Gór Polski, Korony Gór Czech, Korony Sudetów oraz Korony Gór Europy.
Na szczycie Śnieżki znajduje się kilka budynków, w tym po stronie polskiej: Kaplica Świętego Wawrzyńca z 1665 roku oraz Obserwatorium Wysokogórskie IMGW, a po stronie czeskiej: budynek Czeskiej Poczty oraz górna stacja kolejki linowej. Wszystkie te budynki były magicznie oszronione. Na samym szczycie nie wytrzymałem długo, mocno w kość dawał wiatr wiejący z prędkością około 72km/h przy temperaturze -15st. Ale wiedziałem, że jeszcze co najmniej raz pojawię się na Śnieżce podczas tego wyjazdu, ale o tym później.

Widok ze Śnieżki
Kaplica Św. Wawrzyńca i obserwatorium wysokogórskie IMGW.
Budynek Czeskiej Poczty.


Teraz czekało mnie niezbyt ciekawe zejście do Domu Śląskiego, a niezbyt ciekawe z dwóch powodów. Po pierwsze było ono bardzo mocno oblodzone, nawet raczki w niektórych miejscach miały problem z wbiciem się w ,,skorupę lodową”. Po drugie tłumy ludzi, w tym spora część, która była kompletnie nieprzygotowana do wyjścia na Śnieżkę w tych warunkach.
Nie będę zbytnio rozpisywał się na temat tych ludzi, ale napiszę tylko tyle. Robienie sobie selfie na półce śnieżnej (która notabene następnego dnia już nie istniała), wychodzenie na grzbiet Karkonoszy, a już tym bardziej na Śnieżkę, w adidasach i spodniach dresowych, bez raczków, nie jest najlepszym pomysłem.
Po morderczym zejściu, podczas którego najcięższe było skupienie się na tym, czy ktoś przede mną lub za mną nie wyrżnął orła (notabene pewien miły Pan poślizgnął się i wpadł na mnie), a jednocześnie lawirowanie między podchodzącymi i schodzącymi osobami, w końcu doszedłem do schroniska Dom Śląski.

Schronisko to znajduje się we wschodniej części Równi Pod Śnieżką, w zasadzie już na jej obrzeżach, a historia tego miejsca jest na tyle ciekawa, że postanowiłem ją tutaj przytoczyć.  Pierwszy budynek powstał w tym miejscu już w XVII wieku jako schronienie dla drwali i pasterzy. W 1847 roku powstało pierwsze schronisko po Śląskiej stronie przełęczy (po stronie czeskiej, wtedy habsburskiej stało już schronisko Obri Bouda.) W 1888 roku śląskie schronisko spłonęło, prawdopodobnie zostało podpalone.
Obecny kształt schronisko zyskało w 1923 roku. Rok później wybudowano turbinę wiatrową, która miała wytwarzać prąd dla schroniska, jednak nie przetrwała ona pierwszej zimy.
Od 1951 roku schronisko było zarządzane przez PTTK. W schronisku znajdowała się strażnica WOP, a później Straży Granicznej. W 2007 roku schronisko zostało sprzedane w prywatne ręce.
A odnośnie Obri Bouda. Schronisko to od lat 60 XXw zaczęło popadać w ruinę, w 1970 roku zostało zamknięte, a w 1983 roku zburzone. Po czeskiej stronie do tej pory można zauważyć resztki fundamentów tego schroniska.

Dom Śląski. W tle Śnieżka

W tym miejscu miałem zarezerwowany nocleg, o dziwo mimo wczesnej pory (parę minut po czternastej) pokój był już przygotowany. Gdy tylko do niego wszedłem opadła mi kopara. Miałem przecudowny widok na czeski szczyt Studnicini Hora, a poza tym, mimo warunków panujących na zewnątrz, w pokoju było wyjątkowo ciepło.
Początkowo planowałem podejść kolejny raz na Śnieżkę na zachód słońca, jednak po wyjściu ze schroniska, organizm szybko dał mi znać, że mam siąść na tyłku i się ogrzać. Skoro tak poprosił to tak też zrobiłem, zamówiłem sobie solidny obiad złożony z barszczu czerwonego z uszkami i smażonego sera z frytkami, popijanego czeskim piwem. Było smacznie i megasyto, a ponieważ było już dość późno, to nie musiałem czekać zbyt długo na swoje zamówienie (w ciągu dnia, tworzy się pokaźna kolejka do odbioru zamówienia).
Po obiadokolacji sprawdziłem prognozy pogody dla Śnieżki i już wiedziałem co będzie mnie czekało następnego dnia rano.

Śnieżka podświetlona przez zachodzące słońce. Dobranoc!

Dzień trzeci: Dom Śląski – Hala Szrenicka

Tego dnia czekało mnie ponad dwadzieścia kilometrów marszu Głównym Grzbietem Karkonoszy. Według prognoz, około godziny czternastej, piętnastej czekało mnie lekkie załamanie pogody. Zatem zdawałem sobie sprawę, że muszę ogarnąć się o w miarę rozsądnej porze, tak by jak najdłużej maszerować przy bezchmurnym niebie.
Jednak nim ruszyłem na właściwy szlak, postanowiłem zrobić coś nieco bardziej szalonego. Obudziłem się około piątej rano i wyjrzałem przez okno, aby zobaczyć, jak wygląda niebo. A na niebie widać było pełno gwiazd. To był znak. Szybko się ubrałem, grubsze rękawiczki schowałem do kieszeni spodni, przekąskę do kieszeni polara, wodę do kieszeni kurtki, raczki w dłoń, czołówka na głowę, torba fotograficzna na ramię. Tak przygotowany, w trybie bardzo ekspresowym ruszyłem na wschód słońca na Śnieżkę.
Na miejscu okazało się, że oprócz mnie, na szczyt wyszło jeszcze kilka osób. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ten wschód będzie niesamowity. W dolinach mgła, niebo niemal całkiem bezchmurne. Około godziny siódmej z minutami zza horyzontu, zaczęło pojawiać się słońce, w niemal płonącej barwie. W tym momencie wszyscy, którzy byli na kopule szczytowej zaczęli biegać wokół niej. I to nie dlatego, że było zimno, tylko dlatego, że nie wiadomo było, co jest warte większej uwagi, czy sam wschód słońca, czy oszronione budynki, które były pięknie oświetlane przez słońce, czy Równia pod Śnieżką, na której pojawił się cień szczytu.

Tuż przed wschodem słońca na Śnieżce
Pierwsze sekundy wschodu słońca
Parę minut po wschodzie słońca
Morze mgieł nad Czechami
Nieco mniejsze morze mgieł nad kotliną Jeleniogórską.
Od lewej strony Studnicini Hora, Lucni Bouda, Równia pod Śnieżką. W tle widać między innymi Mały i Wielki Szyszak, a z prawej strony, na niebie, cień Śnieżki.

Około czterdziestu minut po wschodzie słońca postanowiłem zacząć schodzić do schroniska. Gdy wróciłem, dopakowałem plecak, zaparzyłem herbatę w termosie, zjadłem lekkie śniadanie i ruszyłem na szlak.

Po dojściu do centralnego punktu Równi pod Śnieżką moim oczom ukazał się niesamowity krajobraz. Pustki, otaczał mnie tylko śnieg, wszędzie biało, spod śniegu wystawały gdzieniegdzie niezwykłe ,,rzeźby”, które stworzył na drzewach śnieg, mróz i wiatr.  Z tego co pamiętałem, to nawet w lecie klimat Równi jest niesamowity, ale w zimie czujesz się, jakbyś był gdzieś w środku ogromnego pasma górskiego, bez dostępu do cywilizacji. A tymczasem mówimy tutaj o miejscu, w którym od cywilizacji dzieli nas jakieś półtorej godziny zejścia w dół.
Byłem tak oczarowany tym krajobrazem, że co chwilę przystawałem i robiłem zdjęcia. Wręcz postanowiłem, że aparat dzisiejszy dzień spędzi wisząc cały czas na mojej szyi, tak by nie tracić czasu na wyciąganie go z torby i ewentualne oczekiwanie na odparowanie obiektywu. Co prawda baterie w aparacie nie były tym faktem zachwycone i w związku z mrozem, zużyłem dwa komplety akumulatorów przez sześć godzin, ale było warto.

Śnieżne rzeźby stworzone przez śnieg, wiatr i lód.
Śnieżne rzeźby stworzone przez śnieg, wiatr i lód.
Śnieżne rzeźby stworzone przez śnieg, wiatr i lód.
Śnieżne rzeźby stworzone przez śnieg, wiatr i lód.

Gdy tak sobie maszerowałem doszedłem do miejsca, w którym zimowy wariant szlaku oddziela się od tego letniego. Mowa tutaj o szlaku prowadzącym wzdłuż krawędzi Kotłów Małego i Wielkiego Stawu. W zimie szlak ten jest poprowadzony w odległości około dwustu metrów od krawędzi Kotłów. Co prawda w końcowej części obejścia, jesteśmy już tylko parę metrów od platformy widokowej nad Kotłem Wielkiego Stawu, widać też, że sporo osób wchodzi na tą platformę (mocno wydeptany śnieg), to jednak wolałem nie ryzykować i nie zbliżać się do krawędzi, tym bardziej, że nie miałem pojęcia w jakim stanie jest śnieg, czy nie ma tam jakiegoś nawisu śnieżnego, a co za tym idzie czy nie ma ryzyka lawiny.

Znak informujący o zimowym wariancie szlaku.
Planeta: Równia pod Śnieżką.
Planeta: Równia pod Śnieżką.
Planeta: Równia pod Śnieżką.
Planeta: Równia pod Śnieżką.
Zbocza Kotła Małego Stawu.
Widok z Równi pod Śnieżką. W centralnym kadrze schronisko Strzecha Akademicka

Parę minut później pojawiłem się przy Słoneczniku. Jest to jedna z licznych formacji skalnych, które mijałem tego dnia. W tym miejscu postanowiłem zrobić sobie przerwę na herbatkę i chwilę opalania w ostro świecącym słońcu. Nazwa skały wzięła się z stąd, że dla mieszkańców miejscowości, leżących poniżej, słońce nad Słonecznikiem wskazywało południe.
W tym miejscu skontrolowałem też jak stoję z czasem. Mam taką zasadę, zwłaszcza gdy idę sam i jeszcze bardziej gdy ma to miejsce w zimie, że po przejściu pewnego odcinka sprawdzam czy idę zgodnie z tym, co pokazują mapy, czy może szybciej lub wolniej. Zazwyczaj jest to z czystej ciekawości, ale tym razem chodziło o to, by dojść do Hali Szrenickiej przed załamaniem pogody, które notabene nastąpiło kilka godzin później, niż przewidywały prognozy pogody, ale o tym później. Okazało się, że idzie mi całkiem nieźle

Słonecznik

Po przerwie ruszyłem dalej, tym razem idąc prawie cały czas po północnym zboczu aż do okolic Małego Szyszaka. Tam też zaczęło się zejście na przełęcz Karkonoską, która położona jest na wysokości 1200m n.p.m. Wstępnie planowałem, że przy przełęczy Karkonoskiej zjem konkretniejsze śniadanie w schronisku Odrodzenie, jednak po przeanalizowaniu ilości jedzenia w plecaku (zostały mi jeszcze dwa musy owocowe, wafle ryżowe, czekolada, batony i prawie całe opakowanie Belvity), postanowiłem, że nie robię tutaj przerwy i idę dalej, w kierunku Czeskich Kamieni.
Szlak znów zaczął wspinać się na wysokość powyżej 1400m n.p.m., mijając po drodze odbudowane schronisko Petrova Bouda. W tym miejscu słońce zaczęło tak mocno grzać, że zacząłem ściągać rękawiczki, czapkę, buffy i rozpiąłem kurtkę. Jednocześnie cieszyłem się jak dziecko, że udało mi się tak wstrzelić w tak wspaniałą pogodę.

Szlak Słonecznik – Przełęcz Karkonoska. Szczyt po lewej: Mały Szyszak. Szczyt po prawej: Wielki Szyszak
Przełęcz Karkonoska
Przełęcz Karkonoska
Petrova Bouda

Przede mną nieco mozolne podejście, które zaprowadziło mnie do Czeskich Kamieni. Jest to zbiór uroczych formacji skalnych. W lecie bywa tutaj całkiem tłoczno, tym razem nie było tam nikogo. Postanowiłem nie robić przerwy przy Czeskich Kamieniach, napiłem się tam tylko wody i ruszyłem dalej na Czarną Przełęcz. Na Czarnej Przełęczy, po stronie czeskiej są ławki i to tam zrobiłem około piętnaście minut przerwy po to by chwilę odpocząć, coś zjeść i napić się.
Ku mojemu zdziwieniu doszedłem tutaj około dwadzieścia minut szybciej niż przewiduje letni szlak. Byłem też pozytywnie zaskoczony pogodą, bo póki co nic nie wskazywało na to, by miało pojawić się jakieś większe zachmurzenie.

Widok z podejścia na Czeskie Kamienie
Czeskie Kamienie. W tle Wielki Szyszak, na prawo od niego wieża TV na Śnieżnych Kotłach
Idealne miejsce na przerwę.

Po przerwie ruszyłem dalej. Drugi raz tego dnia czekało mnie obejście letniego szlaku, który idzie krawędzią Wielkiego Śnieżnego Kotła. Zimowy wariant szlaku przebiega z dala od krawędzi kotłów, południowym zboczem Wielkiego Szyszaka. Widziałem też sporo śladów, które prowadziły na szczyt Wielkiego Szyszaka i gdyby nie lekki kryzys, który chwycił mnie w tym miejscu, to być może również i ja skusiłbym się na podejście na szczyt. Chwilę później pojawiłem się przy wieży telewizyjnej, która znajduje się przy Małym Śnieżnym Kotle.
Śnieżne Kotły to dwa kotły polodowcowe. Na dole kotłów znajdują się dwa niewielkie stawy. Jest to jedno z tych miejsc, w których śnieg potrafi zalegać przez cały rok. Jest to też miejsce skrajnie narażone na lawiny, dlatego szlak, który jest w ich dolnej części, w zimie jest zamknięty. Również wysoce niezalecane jest zbliżanie się do krawędzi Śnieżnych Kotłów. O ile w lecie barierki odgradzają szlak od krawędzi, o tyle w zimie barierki te często są zasypane, więc tym bardziej trzeba uważać… Chociaż byli śmiałkowie, którzy zbliżali się do krawędzi lub szli letnim wariantem szlaku. Niezbyt to mądre, ale to nie moja sprawa. Na mnie natomiast niesamowite wrażenie zrobiły nie tylko widoki z tego miejsca, ale również nawisy śnieżne, które tworzyły się na krawędziach kotłów. Jeszcze nie miałem okazji widzieć czegoś podobnego.
W tym miejscu zaczęło robić się nieco bardziej tłoczno, w końcu w niewielkiej odległości są trzy spore schroniska, do tego na Szrenicę można wyjechać wyciągiem ze Szklarskiej Poręby, także nie byłem tym specjalnie zaskoczony.
Zaskoczony byłem natomiast tym, że byłem idealnie na czasie, jeśli chodzi o czasówkę na szlaku. Co prawda warunki nie były trudne, śnieg mocno ubity (ale nie na tyle, by była konieczność używania raczków), ale spodziewałem się, że będę szedł dużo wolniej.

Przy wieży zrobiłem kilka zdjęć i odpocząłem chwilę, a następnie ruszyłem dalej. Tym razem pogoda zaczęła powoli się psuć, zaczęło coraz mocniej wiać od południa i pojawiły się chmury. Na szczęście do schroniska miałem już tylko godzinę drogi ,,karkonoską autostradą”, bo tak nazywam fragment szlaku między Śnieżnymi Kotłami, a Szklarską Porębą. Jest tutaj bardzo szeroki szlak (również w zimie dość szeroko wydeptany), a w lecie są tutaj niemal pielgrzymki ludzi.

Widok z okolic Wielkiego Szyszaka. W tle Śnieżka, dumnie pilnująca swoich Karkonoszy.
Wieża TV na Śnieżnych Kotłach. To co tworzy tutaj śnieg nad przepaścią jest czymś niesamowitym, a przy tym bardzo groźne. Bajka!
Śnieżne Kotły.
Autostrada karkonoska


Kusiło mnie bardzo, by lekko zmodyfikować plan i przejść się do źródła Łaby, albo jeszcze lepiej na Panczawski Wodospad, jednakże ze względu na obecną sytuację wolałem nie ryzykować spotkania z czeskimi strażnikami granicznymi.
W związku z tym ruszyłem w dół do schroniska, w którym pojawiłem się z około półgodzinnym opóźnieniem w stosunku do letniej czasówki, więc mówiąc skromnie, wyszło dobrze, nawet bardzo.

Po zameldowaniu w schronisku, wziąłem prysznic i wzorem tego, co zrobiłem dzień wcześniej, poczekałem spokojnie na rozluźnienie się stołówki i dopiero wtedy poszedłem zjeść zasłużoną obiadokolację, na którą składała się zupa pomidorowa typu krem i… jakby inaczej smażony ser z frytkami, popijany czeskim piwem. Taki karkonoski klasyk.
W międzyczasie pogoda załamała się całkowicie, zaczęło bardzo mocno wiać i sypać.

Schronisko na Hali Szrenickiej.

Dzień czwarty: Hala Szrenicka – Szklarska Poręba Górna

Ostatni dzień pobytu w Karkonoszach przeznaczony był na odespanie i zejście na stację PKP. Pociąg miałem dopiero o 12:30, zaś na zejście i zaliczenie sklepu na dole, zarezerwowałem sobie około dwóch godzin.
Pogoda tego dnia raczej mało zachęcała do wyjścia ze schroniska, bowiem nic nie było widać. Zacząłem doceniać to, że KPN pomyślał o wbijaniu tyczek wzdłuż szlaku, inaczej nie miałbym najmniejszej szansy, by znaleźć szlak do granicy lasu.
Zaś od granicy lasu zacząłem żałować, że nie mam za bardzo jak zjechać na tyłku. Chociaż zejście tym szlakiem jest dużo przyjemniejsze niż podejście. Tym bardziej, że w lecie idzie się po płytach chodnikowych (sic!).
A ja tymczasem spokojnie schodziłem w dół, nucąc sobie w głowie piosenkę ,,We wtorek w schronisku” i już rozmyślając, kiedy tutaj ponownie wrócę.

Ni mom pojęcia gdzie jestem.
Wodospad Kamieńczyka w zimowej otoczce.



Do Szklarskiej Poręby udało zejść się w godzinę. W miasteczku zrobiłem jeszcze zakupy w Lidlu, bowiem czekał mnie długi powrót do domu… a nie właśnie, że nie do domu, a do Łodygowic, z których miał odebrać mnie Tata i mieliśmy rodzinnie spędzić trzy dni na nartach. Wyjazd ze Szklarskiej Poręby Górnej miałem około 12:30, a planowy przyjazd do Łodygowic, po dwóch przesiadkach, dopiero po dwudziestej pierwszej , więc warto było sobie coś kupić, by nie jechać na głodzie.
I w tym momencie telefon ,,zmieniaj bilet, jedziemy do Krynicy, bo w Szczyrku jest sajgon, weźmiemy Cię z Głównego w Krakowie”. Tym sposobem po dwudziestej pierwszej pojawiłem się, ale już w Krynicy.

Jednak nim tam dojechałem to czekał mnie zjazd ze Szklarskiej Poręby Górnej, akurat tak mi się trafiło, że miałem okno na stronę Karkonoszy, więc mogłem je podziwiać (w międzyczasie trochę chmury odpuściły) słuchając na słuchawkach Aldarona (ja wiem, to Bieszczady, ale Karkonosze chyba nie mają swojego odpowiednika) ciesząc się, że na tym wyjeździe spełniłem dwa takie malutkie, ale wspaniałe marzenia.

IC Orzeszkowa przed odjazdem ze Szklarskiej Poręby Górnej. Do zobaczenia moje ukochane Karkonosze!

Zrób to co ja zrobiłem!

Dojazd: Obecnie z Krakowa do Jeleniej Góry, najlepiej dostać się pociągiem (jeśli chodzi o transport publiczny). W zasadzie są dwie opcje:

  1. TLK Sudety z Krakowa Głównego do Jeleniej Góry przez kolejową magistralę podsudecką. Ponad 7h jazdy. Cena 66PLN w podstawowej taryfie.
  2. IC/TLK z Krakowa Głównego do Wrocławia i tam przesiadka na kolejne IC/TLK lub Koleje Śląskie. Czas przejazdu około 5,5h. Cena około 60-70PLN w podstawowej taryfie.

Z Jeleniej Góry do Karpacza regularnie kursują busy, cena przejazdu to 8PLN.
Powrót ze Szklarskiej Poręby do Krakowa Głównego możliwy jest wyłącznie z przesiadką, najlepiej tutaj wypadają połączenia przez Wrocław. Przejazd trwa nieco ponad 7h, a cena to około 70PLN w podstawowej taryfie.

Noclegi:

  1. Jelenia Góra/Karpacz – im wcześniej zarezerwujecie tym lepiej, mi udało się zarezerwować pokój ,,Na Górnej”, cena to 120PLN za noc za osobę.
  2. Dom Śląski – pokój jednoosobowy, z łazienką (inne były zajęte) i z pościelą, cena 70PLN za noc za osobę
  3. Hala Szrenicka – pokój jednoosobowy, w standardzie turystycznym (tym niższym) i z pościelą 63PLN

Szlaki:

  1. Czarny szlak: Karpacz – Sowia Przełęcz
  2. Czerwony szlak: Sowia Przełęcz – Dom Śląski. Uwaga! Ze względu na zagrożenie lawinowe, w zimie zamykany jest niebieski szlak, obchodzący Śnieżkę po północnej stronie.
  3. Czerwony szlak (GSS): Dom Śląski – Hala Szrenicka – Szklarska Poręba Górna. Uwaga! Ze względu na zagrożenie lawinowe, w zimie wytyczone jest obejście szlaku na odcinku Równia Pod Śnieżką – Słonecznik oraz Czarna Przełęcz – Śnieżne Kotły. Należy podążać za wbitymi na szlaku, co parę metrów tyczkami.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: